Flamenco 108 Gemini - Krotochwilegemini://sdf.org/flamenco/2020-08-31T23:59:00+02:00Moje blogi w gemloguNarzekanie po głodzie2020-08-31T23:59:00+02:002020-08-31T23:59:00+02:00Krzysztof Smirnowtag:sdf.org,2020-08-31:/flamenco/2020-08-31_narzekanie-po-glodzie.gmiPrzeszły lipcowe głody. Przeszły sierpniowe głody. Zaczęła kwitnąć nawłoć kanadyjska[1]. To ta, co kwitnie po nawłoci późnej[2]. Obie razem dają nawet miesiąc nieprzerwanej podaży pyłku i nektaru. Pod warunkiem, że jest w przyrodzie dość wilgoci. Nam pozostaje nadzieja, że te wybujałe łodygi, które wzrosły w deszczowy czerwiec, teraz …Przeszły lipcowe głody. Przeszły sierpniowe głody. Zaczęła kwitnąć nawłoć kanadyjska[1]. To ta, co kwitnie po nawłoci późnej[2]. Obie razem dają nawet miesiąc nieprzerwanej podaży pyłku i nektaru. Pod warunkiem, że jest w przyrodzie dość wilgoci. Nam pozostaje nadzieja, że te wybujałe łodygi, które wzrosły w deszczowy czerwiec, teraz oddadzą swoją wilgoć kwiatom. Loty dopiero się zaczęły. I na razie są takie sobie.
=> https://pl.wikipedia.org/wiki/Nawłoć_kanadyjska 1: https://pl.wikipedia.org/wiki/Nawłoć_kanadyjska
=> https://pl.wikipedia.org/wiki/Nawłoć_późna 2: https://pl.wikipedia.org/wiki/Nawłoć_późna
Cały czas marne widoki na miód w tym roku. Lipiec był suchy jak pieprz, trawka rosła dwa razy wolniej. W sierpniu też niespecjalnie. Dopiero od paru dni trochę dolewa, jakby zapowiedź jesiennych słot.
Nie zamierzam w tym odcinku sporządzać zestawienia rodzin pszczelich na poszczególnych toczkach. Podzielę się tylko ostatnimi refleksjami, które objawiły mi się w szlejach w ostatnich miesiącach pszczelarzenia. Będzie to, jak w tytule, takie sobie narzekanie.
=> http://pasieka.smirnow.eu/obrazki/pszczelarstwo/2020-08-30/2020-07-26_POD_02_Panoramka.jpg Panoramka POD [IMG]
### Wielka Ściema
Pszczelarze to nie przemiłe Kubusie Puchatki o legendarnej prawdomówności, choć pewnie niektórzy by chcieli. To tylko taki dym w oczy. Są niemal dokładnym przeciwieństwem tego złudzenia. Zwalczają się wzajemnie, obrzucają obelgami, oszukują, okradają i podkładają świnie. Z Kubusiem Puchatkiem mają tylko jedną wspólną cechę: statystycznie mały rozumek. I stąd dużą odporność na zmiany i wiedzę.
Bo w końcu kto kradnie pszczoły innemu pszczelarzowi? Tylko drugi pszczelarz. Bo pozostali przedstawiciele ludzkości z pszczół interesują się tylko miodem. Latające paskudztwa, które potrafią użądlić - to nie dla nich.
Kto truje pszczoły? Inny pszczelarz. Bo mu tamte na jego niebo wlatajo, jego kwiatyma się pożywiajo. Bo łot Dziućków po Pieleszki to jest jego teren i wara! Won!
Jak wyglądają wzajemne stosunki pszczelarzy, wystarczy zajrzeć na ich fora dyskusyjne. Nie wiem, czy to z powodu, że ciągle duża odsetka z nich pochodzi ze służb mundurowych, czy może jakieś inne diabli miały tu sprawę, ale pszczelarze czemuś częściej mięsem rzucają niż miodem. A do tego udzielają fałszywych rad nowym frajerom, którzy przybyli do tego szlachetnego przecież hobby zwabieni - czym? No właśnie ww. nieuzasadnioną, dobrą opinią o pszczelarzach. Wyraźnie pora ją zmienić na taką bliższą prawdy.
Oczywiście w środowisku obowiązują te same reguły przechwalania się, co u wędkarzy: taaaakaa RYYBAAA! W tym roku kiepski sezon, tylko 30kg z ula. Chodzę koło tego tak niechcący i z lekka, w końcu to tylko hobby, ile można mieć pni, 120? No, góra 150, więcej po godzinach pracy w korpo nie da rady.
Warroza? Nie, u mnie żadnej nie ma, ja skutecznie wyleczyłem jeszcze w zeszłym roku.
=> http://pasieka.smirnow.eu/obrazki/pszczelarstwo/2020-08-30/2020-07-26_ROB_08_Panoramka.jpg Panoramka ROB [IMG]
### Wolność od chemii
Bo ja panie to leczę tylko raz w roku, na jesieni. Ale za to solidnie. Tak do zera, panie dziejku. A te paski? A nie, to taka wie pan, homeopatia pszczelarska. Trzymam to w ulach, bo od tego one są takie wie pan, pracowite bardziej jakby. Ale to do miodu nie przechodzi, bo to jest zupełnie nieszkodliwe, a do tego w małym stężeniu. Takie tam, naturalne środki. Używa się ich do produkcji kiszonek dla świń. Albo do coca-coli. Maskę zakładam, żeby się tego świństwa nie nawdychać, bo to nigdy nic nie wiadomo. Ale to nie jest leczenie, to takie wie pan, wspomaganie.
Solidne leczenie robię, jak żem powiadał, raz w roku, na jesieni. Dymię, aż się sypać przestanie. Ach nie, wówczas już nie ma nadstawek na ulach, to nic do miodu nie przeniknie. Nadstawki zwracam pszczołom dopiero późną wiosną, jak się zaczyna wziątek. I wtedy to już i tak pół gniazda mają wymienione, bo stare ramki zabieram i daję im nowe, z węzą. Tak, bo stała rotacja ramek to warunek, żeby chemia się w wosku nie odkładała. No i ta węza musi być czysta, bez chemii. To wtedy każda rodzina bez problemu korpus węzy odbuduje.
=> http://pasieka.smirnow.eu/obrazki/pszczelarstwo/2020-08-30/2020-08-01_DOM_01_Szwedzki_stol.jpg DOM - szwedzki stół [IMG]
### Bez karmienia
Bez problemu odbuduje, bo jak idzie wziątek, to ułamek z niego przeznaczą na produkcję wosku, naprawdę niewiele. Najważniejszy okres to maj i czerwiec, wtedy budują najwięcej. Nie, pszczół nie należy karmić, bo wtedy cukier się zmiesza z miodem. A ja produkuję czysty, naturalny miód z zielnych łąk Mazowsza. Żadnych pestycydów, żadnych konserwantów, moje pszczoły latają po łąkach i rezerwatach przyrody. Czy tam do jakiego superczystego ekologicznie Górnego Śląska...
Opowiadają, jak to oszczędnie dolewają paszy na zimę gospodarując ostrożnie tak, aby pszczołom zawsze zostawić trochę miodu, który same sobie zebrały, a już z gniazda to w żadnym wypadku! A w sezonie w ogóle nie dokarmiają.
A potem mijają lata pszczelarzenia naiwnego początkującego i co się okazuje? Okazuje się, że bez cukru nie da się utrzymać pasieki i mieć miodu. Jedno z dwojga. Na to te dziadki odpowiadają, że elastycznym trzeba być, myśleć trzeba, a nie tylko papugować to, co w podręcznikach.
=> http://pasieka.smirnow.eu/obrazki/pszczelarstwo/2020-08-30/2020-08-08_DOB_02_Rojka_na_krzaku.jpg DOB - głodniak na krzaku [IMG]
*Głodniak na krzaku, pasieka DOB. Nie mój głodniak. Nie chciał wejść do ula, ciągle wylatał z powrotem na krzak.*
### Głodno i chłodno
I tak kończąc te narzekania pozostaje mi tylko stwierdzić po raz kolejny, gdy zerkam sobie na wylotki pobliskich uli, że chyba w tym roku z miodem będzie kiepsko, kiepściuchno. Gdy ta przesławna (wedle niektórych - osławiona) nawłoć zakwitła, to i właśnie skończyła się, na chwilę, susza. Poszły deszcze, a wraz z nimi chłody. I nie widać, żeby to miało w najbliższych tygodniach się jakoś istotnie zmienić. Zatem nie mam wielkiej nadziei, że nawet najsilniejsze moje harpagany zbiorą coś dla mnie. Trzeba będzie chyba obejść się smakiem. Może to i dobrze, w końcu miód to tuczące badziewie, które na domiar złego tylko podnosi ciśnienie tętnicze. Nie ma się czym ekscytować.
Rozmyślań zimowych czar, część druga2020-01-20T23:59:00+01:002020-01-20T23:59:00+01:00Krzysztof Smirnowtag:sdf.org,2020-01-20:/flamenco/2020-01-20_rozmyslan-zimowych-czar-02.gmiZima sobie mija (zbyt) powoli, a my liczymy padłe pnie...
Ot, znowu jakieś tam zagajenie, które ma przyciągnąć i utrzymać czytelników.
### O truizmach pszczelarskich
W pszczelarskiej, kilkuletniej już, praktyce zetknąłem się ze zjawiskiem, które zapewne nieobce jest żadnemu środowisku branżowemu, lubo hobbystycznemu: **tajemne święte prawdy**. Powtarzane z nabożnym namaszczeniem, czasem …Zima sobie mija (zbyt) powoli, a my liczymy padłe pnie...
Ot, znowu jakieś tam zagajenie, które ma przyciągnąć i utrzymać czytelników.
### O truizmach pszczelarskich
W pszczelarskiej, kilkuletniej już, praktyce zetknąłem się ze zjawiskiem, które zapewne nieobce jest żadnemu środowisku branżowemu, lubo hobbystycznemu: **tajemne święte prawdy**. Powtarzane z nabożnym namaszczeniem, czasem jak modlitwy, czasem jak przekleństwa (klątwy też).
Ze zdumieniem niejakim konstatuję, że wielu nowicjuszy nie zadaje sobie trudu, aby choćby przeczytać jakąkolwiek książkę o chowie pszczół (już tam nie koniecznie zaraz polską bibliję pszczelarstwa, czyli "Gospodarka pasieczna" Wandy Ostrowskiej), już choćby broszurkę jakąś. Z drugiej strony mamy rzeszę (rzeszunię) zapaleńców, którzy przeczytali wszystko, nie to, co udało im się dorwać w pazury, ale literalnie **wszystko**. Nie tylko o pszczołach, ale i o leczniczych właściwościach miodu, propolisu, jadu, wosku, powietrza ulowego, wszystkiego, o technice budowy apidomku, obowiązkowym wyposażeniu pracowni pasiecznej we włoskie kafelki, o genetyce pszczół, pszczołowatych, błonkoskrzydłych (rykoszetem), o zastosowaniu martwych pszczół w kosmetologii, o chemii molekularnej apitoksyny, zjawiskach kwantowych zachodzących w żołądku podczas picia roztworu woda+miód w proporcji 5:1... W ten sposób środowisko, które w gruncie rzeczy powinno (z naciskiem na "powinno") składać się z ludzi w miarę normalnych, przerośnięte jest dwiema grupami *ekstremistów*: ignorantami i pomieszańcami. Czyli takimi, którzy kompletnie nic nie wiedzą, nie rozumieją, ale się wypowiadają oraz takimi, którym ilość pochłoniętej w nienawykły do takiego wysiłku mózg wiedzy pomięszała szleje i oni... Też się wypowiadają.
Dla dokładności: mnie bliżej jest do tych drugich, bo w samym początku kariery, ogarnięty stanem zwanym z angielska *bee fever[1]* (kto nie czyta, ten może sobie filmik obejrzeć[2]), przeczytałem naprawdę sporo. Ale nie wszystko - i tu jednakowoż upatruję niejakiej nadziei dla samego siebie, że nie tak kompletnie mi się wszystko pomięszało. Np. w ogóle mnie nie zainteresowały błogofilne właściwości jadu pszczelego. Genetyką zainteresowałem się tylko z grubsza, dopóki nie połączyłem faktu, że zasadniczo wymiana genów między pokoleniami pszczół dokonuje się w powietrzu i wiele niewątpliwych mądrości hodowców mogę, jako mały pszczelarz, z ograniczonymi środkami, wsadzić sobie w buty. Tak zasadniczo to ponieważ jestem raczej leniem, włożyłem dużo wysiłku, aby znaleźć (bo samodzielne opracowanie jest nieco trudniejsze) metodę pszczelarską, która wymaga naprawdę minimum wysiłku i pracy. Czyli tak zwane *lejzy bkpn[3]*, po naszemu nie mające nazwy, bo przecież pszczelarz u nas nie może być leniwy (ule i cała pasieka mają błyszczeć!). A skoro nie może być, to nie jest. Tako rzecze oficjalna wersja, że pszczelarz jest pracowitym jak pszczółka, zawsze słodko uśmiechniętym, miodopłynnie się wyrażającym Kubusiem Puchatkiem. Koniec dygresji.
=> http://www.dave-cushman.net/bee/beefever.html 1: http://www.dave-cushman.net/bee/beefever.html
=> https://www.youtube.com/watch?v=PiOXnBKjf7o 2: https://www.youtube.com/watch?v=PiOXnBKjf7o
=> http://www.bushfarms.com/beeslazy.htm 3: http://www.bushfarms.com/beeslazy.htm
=> http://pasieka.smirnow.eu/obrazki/pszczelarstwo/2018-12-15/2015-12-15-ORZ-01-Ule.jpg Ule na niegdysiejszym ORZ [IMG]
No więc ze zdumnieniem niejakim konstatuję, że w mediach społecznościowych, w informacyjnej bańce obejmującej pasjonatów pszczelarstwa, roi się od specjalistów, którzy po jednozdaniowym opisie początkującego podają autorytatywną diagnozę sytuacji w jego ulu, który być może znajduje się 500 kilometrów od nich. Na podstawie jednej foci umieszczonej na fejsie, co do której nie ma nawet pewności, że pytek ją uczynił, wyrokują, a to że pień był źle karmiony, a to źle leczony, albo nosemoza (której obecność można stwierdzić tylko w laboratorium)... Najśmieszniej, jak opowiadają, że gdzieś tam są, albo nie ma bakterii, grzybów, pasożytów, których na oczy nigdy nie oglądali. Mądrzą się np. na temat higieny w ulu, bo tak przeczytali w "Pszczelarstwie". Ale gadają o tym, jakby sami to przećwiczyli i na własnej pasiece sprawdzili. Tak, pucowali styropianowe korpusy ługiem, gdy na swojej pasiece mają drewniane WZ-tki po pradziadku... Tak czy owak recytują przenajświętsze prawdy zasłyszane, albo przeczytane, ale nie wyćwiczone. Jest to jakiś mechanizm psychologiczny ludzkiego stada, ewentualnie tylko męskiego (jednak przeważająca większość pszczelarzy to mężczyźni), że należy ustanawiać takie pseudo-normy. A to że sweter może być tylko czerwony, a to że buty tylko bez obcasu, a to że jak ule to tylko korpusowe... Że tylko nowoczesna gospodarka pszczelarska się liczy, reszta to paproki, gówniarstwo i śmiecie, przez których pewnie niedługo zjedzą nas żywcem zaborcy (Austria w szczególności). Tylko my mamy rację, bo podążamy za światłymi wskazówkami przenajświętszego profesora, który aby dorobić sobie do pensji, to wygłosił wykład w Mekce polskiego pszczelarstwa: Pszczelej Woli. I skoro powiedział, że warrozę należy tępić 6 razy do roku przy pomocy kumofosu, to święta prawda jest i ja już od dawna to powtarzałem. I nieważne, że w tym samym czasie inny przenajświętszy profesor twierdzi na wykładzie we Wrocławiu, że nie kumafos tylko amitraz i nie sześciokrotnie, a dziewięciokrotnie. Pszczelarze i tak chętnie zapłacą za te w kółko powtarzana mądrości.
A jak się dobrze odpytać już indywidualnie, to się okazuje, że każdy na swojej pasiece robi różne rzeczy po swojemu. Często jak mu jego pomyślunek, albo zdrowy rozsądek podpowiada. Albo lenistwo. Albo zasoby kabony. Albo nerwica, swoja lub małżonki. Tak czy owak, jak już po mszy, to hulaj dusza, każdy robi, jak mu się podobie (dla nieogarniętych: msza jest metaforą takiego świętego spotkania pszczelarzy, na którym profesor wygłasza od dawna znane i wciąż powtarzane w różnych wariantach truizmy i oczywistości, które wierząca pszczelarska brać znowu odbiera niczym objawienie pierwszego stopnia).
### Leczenie czyli trucie, a straty stratami
Na pasiece przydomowej nie za wesoło. Przejrzałem na szybko, co też tu się odjaniepawla i niestety, niestety, niestety: kolejne dwa pieńki zostały skreślone z rejestru, a następne w drodze.
Było tak:
A jest tak:
=> http://pasieka.smirnow.eu/obrazki/pszczelarstwo/2019-07-10/2019-06-19_DOM_01_Druga_seria_odkladow.jpg Odkłady czynione 19 czerwca [IMG]
Czyli dwa spośród sześciu pni dzielonych na dwoje w nukleusy uczynione 19 czerwca nie dożyły. I kolejne w drodze. Jeden z nich to macierzak BkfF1[DD]. Mierzyłem jego porażenie roztoczami[4] pod koniec października 2019. I wyszło mu 108 sztuk. Umarł zgodnie ze spodziewaniem. RIP. Drugi to też marniak, z którego pożytku żadnego przez cały sezon nie było. Mam takich parę i gdyby nie to, że martwi mnie upadek ilościowy, to muszę powiedzieć, że jednocześnie cieszy mnie odejście pni, których jakość nie przedstawiała niczego interesującego. Czyli jest szansa na jakość. Ale zobaczymy.
=> filename{./2019-12-23-Srodzimie_2019.md} 4: filename{./2019-12-23-Srodzimie_2019.md}
Tak czy owak ubytek ilościowy, gdyby mierzyć stanem pasieki przydomowej, już jest spory: 6 padło, 7 żyje. Rzeczywista sytuacja na toczku przydomowym zatem poważnie się zmieniła i wygląda tak:
46% strat w połowie stycznia. Nie najlepiej. Ile dojdzie do marca?
Tak wielkie straty rok w rok nastawiają mnie coraz bardziej pesymistycznie do wszelkich idei nieleczenia. Jednocześnie myśli zaczynają skręcać w poszukiwaniu jakichś skuteczniejszych trucizn, które niczym *silver bullet* po zgodnym z instrukcją zaaplikowaniu położą kres zarazie. Co mogę poradzić na to, że jednocześnie rozsądek mi podpowiada, że takich środków nie ma? Ewidentnie przeżywalność na pasiece, nawet kompletnie leczonej, zależy wprost od doświadczenia i skrupulatności pszczelarza. Ja, jak wyżej zadeklarowałem, uprawiam *leniwe pszczelarstwo*, czyli nie chcę być pilny i skrupulatny.
W zeszłym roku postanowiłem odpuścić sobie grupę nieleczoną, bo obawiałem się, że zwiększa odsetkę strat i grozi długofalową zapaścią pasieki, zanim nie odbuduję jej liczebności do poziomu, w którym będę mógł znowu zaryzykować. I nie miało istotnego znaczenia, że grupie nieleczonej straty wyszły podobne do reszty pasieki. Założyłem, że jeżeli zapodam uczciwie i ofiarnie trucizny, to w końcu pasieka się odbuduje, a w tym czasie i tak będę powielał geny z rodzin nieleczonych. Ale i to na razie nie przynosi rezultatu. Owszem, rodziny o spodziewanej wyższej odporności faktycznie się takową wykazują. Ale czy jest to zdolność, czy tylko delikatność ze strony pszczelarza, który akurat nad tymi rodzinami chucha i dmucha?
=> http://pasieka.smirnow.eu/obrazki/pszczelarstwo/2020-02-02/2020-01-18_DOM_02_panoramka.jpg Umierająca pasieka przydomowa [IMG]
### PS. Jeszcze słów parę o miodzie (i cukrze)
Zdziwion niepomiernie, że ktoś czyta moje wypociny (taka kokieteria, fałszywa skromność), otrzymałem prywatną wiadomość (boć nie dałem możliwości składania komciów bezpośrednio ze strony, trzeba się przyłożyć, znaleźć adres mejlowy i dopiero w ten sposób ganić lub chwalić, ewentualnie dyskutować) od kolegi pszczelarza, który przytomnie, jasno i prosto wyłożył mi, że się mianowicie mylę w kwestii, czy ludzie potrzebują miodu.
*Jak ~~niecenzuralne~~ nie potrzebuje? Człowiek ma naturę konsumpcyjną. Miód z towaru żywnościowego stał się luksusowym. Człowiek potrzebuje luksusu. Po za tym pszczelarze muszą z czegoś żyć. (~~niecenzuralne~~ w średniowieczu to głównie robili z niego alkohol, jako produkt uboczny produkcji wosku) A więc alko też nie było potrzebne do życia, tak samo można powiedzieć, więc już od czasów paleolitu nie jest potrzebny. Ale ten argument to złudzenie, bowiem skąd wiesz, że używki, alkohol, narkotyki nie były potrzebne do życia luksusowego. Może inaczej by zaszła selekcja seksualna gdyby nie alko. ~~niecenzuralne~~ ~~niecenzuralne~~ ~~niecenzuralne~~*
*Tego nie wiesz. A więc to takie jeno pierdololo. Miód jest potrzebny tak jak kolejny smartfon i utrzymanie się producentom słodkiego smartfonu. Człowiek jest chciwy (jak każde zwierzę) i musi gdzieś dawać upust swej chciwości, aby się rozwijać. Skoro ma zapewnienie biololo dobrostan żywności, to musi realizować ten popęd gdzie indziej. Znakiem tego: człek potrzebuje miodu jak smartfona.*
Nie sposób dyskutować z w.w. celnymi argumentami. Pozostaje tylko filozofować, czy towar luksusowy jest towarem jakiejś tam potrzeby, *ergo* czy ludzie go właśnie *potrzebują*. Jest to pytanie natury raczej religijnej niż merytorycznej, bo całe rozumowanie można utrzymać w porządku zmieniając w nim tylko słowa typu "potrzebują" na np. "pożądają". Każdy, kto wychowuje dziś nastolatki, wie dobrze, że smartfony np. są produktami pierwszej potrzeby, nie drugiej (żywność), nie trzeciej (ciuchy).
Po prostu wydawało mi się, że dość jasno wyargumentowałem stanowisko, że przez "potrzebują" rozumiałem potrzebę natury życiowej, oscylującą gdzieś w okolicy pojęć "przetrwanie[5]", "zdrowie[6]", bynajmniej już nie "dobrostan[7]", "powodzenie[8]", "pomyślność[9]". Do luksusu nawet nie podskoczyłem.
=> https://sjp.pwn.pl/slowniki/przetrwać.html 5: https://sjp.pwn.pl/slowniki/przetrwać.html
=> https://sjp.pwn.pl/szukaj/zdrowie.html 6: https://sjp.pwn.pl/szukaj/zdrowie.html
=> https://sjp.pwn.pl/doroszewski/dobrostan;5421124.html 7: https://sjp.pwn.pl/doroszewski/dobrostan;5421124.html
=> https://sjp.pwn.pl/szukaj/powodzenie.html 8: https://sjp.pwn.pl/szukaj/powodzenie.html
=> https://sjp.pwn.pl/doroszewski/pomyslnosc;5477010.html 9: https://sjp.pwn.pl/doroszewski/pomyslnosc;5477010.html
Z powyższego wynika, że chodziło mi o to, że miód nie jest nam *potrzebny* w rozumieniu raczej gdzieś obok *niezbędny*, a nie w pobliżu *przydatny*. Bo użyteczny jest wciąż i niezmiennie, jak dotąd, nie ma co do tego wątpliwości. Gdybyż (nie dajcie bogowie!) stał się *nieprzydatny*, to można zacząć się bać. Ale jest on na razie zaledwie *zbędny[10]*, czyli potrafimy się bez niego obejść. Ale - i tu kolega ma najprawdziwszą rację - z racji swojej *zbędności* etymologicznie stał się (czy też utrzymał się tam niezmiennie) przedmiotem *zbytku[11]*. Przestał jednak pełnić rolę eliksiru życia, co (wydawało mi się) jasno i dosłownie wyraziłem. Przestał nasycać nasze tkanki zdrowiem, zaczął za to nasycać nasz umysł poczuciem komfortu. Może powinienem był na to położyć większy nacisk?
=> https://sjp.pwn.pl/szukaj/zbędny.html 10: https://sjp.pwn.pl/szukaj/zbędny.html
=> https://sjp.pwn.pl/szukaj/zbytek.html 11: https://sjp.pwn.pl/szukaj/zbytek.html
Choć podstawowa piramida potrzeb[12] wydaje się wciąż sensowną koncepcją, wiemy dobrze, że jeżeli mierzyć **skłonność** do wydawania środków na dany jej schodek, trzeba by ją odwrócić: po spełnieniu potrzeby podstawowej następuje natychmiastowe ucięcie strumienia wydatków i przekierowanie go na potrzeby wyższego rzędu.
=> https://pl.wikipedia.org/wiki/Hierarchia_potrzeb 12: https://pl.wikipedia.org/wiki/Hierarchia_potrzeb
=> https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/e/ef/Dynamic_hierarchy_of_needs_-_Maslow.svg Po zaspokojeniu potrzeby wydatki spadają [IMG]
Kiedy kolejna potrzeba zostaje zaspokojona, nie ma mowy o kierowaniu dalszych środków w jej stronę. Co zatem dzieje się w sytych i bogatych społeczeństwach? Otóż pomnę dobrze swoją wyprawę zagraniczną z roku 1994. W rozmowie z pewną miłą Francuzką z klasy średniej (mąż dwójka dzieci, obszerne mieszkanie w dobrej dzielnicy Paryża) dowiedziałem się wówczas, iż wydaje ona nie więcej niż 30% środków na pokrycie wszelkich życiowych spraw, czyli jedzenie, mieszkanie, najpotrzebniejsza odzież, paliwo do Peugeota... Zostawało jej (no, im, im zostawało) 70% środków na co? Na wskazane wyżej przez kolegę towary luksusowe.
W powyższym kontekście kolega ma rację: jeżeli koszty luksusów znacznie przewyższają bieżączkę życiową, to rzeczywiście poświęcić im trzeba stosownie więcej uwagi. A jeżeli uwagi, to i emocji. A skoro emocji, to ich znaczenie rośnie. I w ten sposób luksus staje się potrzebą. Gdy bieżączka życiowa staje się bezwiednie i automagicznie zaspokojoną oczywistością.
Rozmyślań zimowych czar, część pierwsza2020-01-06T23:59:00+01:002020-01-06T23:59:00+01:00Krzysztof Smirnowtag:sdf.org,2020-01-06:/flamenco/2020-01-06_rozmyslan-zimowych-czar-01.gmiPonieważ miałem długą przerwę w pisaniu, to teraz wrzucę tekst z mniejszym odstępem czasowym.
### Z ula wyroiły się pszczoły.
To jest tak zwane "otwarcie". Pierwsze zdanie, które ma przyciągnąć czytelnika i już go w tekście zatrzymać. Sztuka, jaką praktykują zawodowi pisarze. Najsłynniejszy taki strzał w polskiej literaturze wydał z siebie …Ponieważ miałem długą przerwę w pisaniu, to teraz wrzucę tekst z mniejszym odstępem czasowym.
### Z ula wyroiły się pszczoły.
To jest tak zwane "otwarcie". Pierwsze zdanie, które ma przyciągnąć czytelnika i już go w tekście zatrzymać. Sztuka, jaką praktykują zawodowi pisarze. Najsłynniejszy taki strzał w polskiej literaturze wydał z siebie bodaj Stefan Żeromski w epopei pt. "Popioły": *Ogary poszły w las*. Przez wiele lat był to jeden z "żelaznych" cytatów, jakimi po prostu musieli się posługiwać tak zwani kulturalni i wykształceni. Żeromski miał więcej niezłych otwarć: *Ocknęło się znów zimno targające wnętrzności — i cierpienie, co raz wraz jak toporem rozrąbywało głowę.* — to z "Wiernej rzeki". Teraz niby takie ni to, ni sio, a przecież zaraz się pytamy, o co kaman: *Termin odstawienia Marcina do szkoły przypadł na dzień czwarty stycznia.* — to z "Syzyfowych prac".
Cóż, moje otwarcie nawet się do tego nie umywa. Zatem spróbujmy jeszcze raz:
### Ludzie już od dawna nie potrzebują miodu.
Lepiej?
O, znacznie lepiej. Bo brzmi, jakby dla nas, pszczelarzy, gorzej. Gorze nam! Ludzie nie potrzebują miodu! I to już od dawna! Co robić, panie wójcie? Co my tera zrobimy z tymi beczkami, co pochowalim pode sianem?
Ano nic. Przecież powiedziałem: *od dawna*. Czyli nie od wczoraj. Konkretnie to mniej więcej od początku XX wieku - zaczął się proces, w którym miód utracił swoje cudowne właściwości. Wówczas właśnie, a konkretnie w 1908 roku znany niektórym honorowy (obok Hitlera, upss, przegrałem dyskusję prawem Godwina![1]) obywatel Wrocławia, niejaki Fritz Haber[2], opracował przemysłową metodę syntezy amoniaku, co rozpoczęło wielką karierę współczesnych nawozów azotowych[3]. I raz na zawsze rozwiązało problem głodu na świecie: dziś wystarczy zbudować fabrykę, w której wprost z atmosfery pobiera się biodegradowalny, ekologiczny i odnawialny azot[4] (którego tam i tak jest mnóstwo, bo aż 78%) i zamienia się w żyzność naszych, polskich gleb. Albo innych, np. bangladeskich. Dzięki całej grupie niedługo później wynalezionych wszelakich nawozów mineralnych (zwanych popularnie sztucznymi)[5], w tym Wielkiej Trójce, czyli NPK[6], samowystarczalność żywnościową mogłaby nawet osiągnąć Środkowa Sahara[7], gdyby jeszcze znalazło się tam gdzieś trochę wody. To znaczy, przypuszczam, że Środkowa Sahara akurat jest samowystarczalna żywnościowo, bo nie potrzeba zgoła żadnej żywności, aby wyżywić zerową populację. Ale miałem na myśli raczej wybuchającą afrykańską demografię, która może sprawić, że nawet na ergach się zaroi od głodnych ludzi. I jakby tak sobie posypali te piachy i żwiry stosownymi nawozami, a do tego podlali to sowicie wodą - to może bym tam co urosło?
=> https://pl.wikipedia.org/wiki/Prawo_Godwina 1: https://pl.wikipedia.org/wiki/Prawo_Godwina
=> https://pl.wikipedia.org/wiki/Prawo_Godwina 2: https://pl.wikipedia.org/wiki/Prawo_Godwina
=> https://pl.wikipedia.org/wiki/Nawozy_azotowe 3: https://pl.wikipedia.org/wiki/Nawozy_azotowe
=> https://pl.wikipedia.org/wiki/Azot#Azot_atmosferyczny 4: https://pl.wikipedia.org/wiki/Azot#Azot_atmosferyczny
=> https://pl.wikipedia.org/wiki/Nawozy_mineralne 5: https://pl.wikipedia.org/wiki/Nawozy_mineralne
=> https://pl.wikipedia.org/wiki/Nawozy_NPK 6: https://pl.wikipedia.org/wiki/Nawozy_NPK
=> https://pl.wikipedia.org/wiki/Sahara 7: https://pl.wikipedia.org/wiki/Sahara
--------------------------------------------------------------------------------
##
=> http://pasieka.smirnow.eu/obrazki/pszczelarstwo/2019-12-22/2019-12-22_DOB_02_HarF1DD_klab.jpg Obrazek nie na temat [IMG]
Na początku XIX wieku, kiedy Napoleon uczynił w miarę skuteczną blokadę morską Europy (co może brzmi absurdalnie, boć blokował samego siebie - ale tylko tak brzmi, trzeba książek więcej poczytać), ta utraciła (okresowo) ewentualnie osłabiła (na dłużej) kontakt ze swoimi koloniami, gdzie w imię demokracji i powszechnej wolności eksploatowano czarnych niewolników przy produkcji cukru z trzciny cukrowej. I tenże przestał dopływać zbyt intensywnie do portów i osładzać herbatę (tragedia!). Najbardziej uderzyło to po kieszeni Brytyjczyków, większościowych właścicieli tych rajskich ogrodów, gdzie trzcina rosła ku ogólnemu pożytkowi i cywilizowaniu Murzynów. I o to Cesarzowi chodziło. Ale cukru jak nie było, tak nie było - a brak cukru nie bardzo poprawia humor, a właściwie to można zaryzykować twierdzenie, że psuje. Zatem Napoleon zwolnił z podatków odpowiednich ludzi i w try miga w całej Europie (a nawet w Rosji) wyrosły cukrownie rafinujące Białą Śmierć z buraków cukrowych[8]. Wtedy był to eliksir życia, bo raczej je przedłużał. Dzisiaj oficjalna wersja brzmi, że skraca.
=> https://pl.wikipedia.org/wiki/Cukier_buraczany 8: https://pl.wikipedia.org/wiki/Cukier_buraczany
Za to miód jest lekarstwem. Chociaż w 98% składa się z cukru. To znaczy, z cukrów prostych, nie z obrzydłej sacharozy, to znaczy, z niej też, ale w mniejszym procencie, za to więcej w nim fruktozy, glukozy, a czasem i innych, już nie tak prostych i zdrowych, jak dekstroza, maltoza i kto wie, co tam jeszcze. Znaczy, tak się powszechnie uważa. Brawo my, pszczelarze. Że podtrzymujemy ten bzdurny mit.
--------------------------------------------------------------------------------
##
=> http://pasieka.smirnow.eu/obrazki/pszczelarstwo/2019-12-22/2019-12-21_ROB_08_BcrF1ZD_zimowy_klab.jpg Inny obrazek nie na temat [IMG]
Owszem, przed 1880 rokiem, gdy europejska produkcja cukru buraczanego przekroczyła światową produkcję cukru trzcinowego, był onże rarytasem dostępnym dla nielicznych najbogatszych. A śmierć głodowa, z niedożywienia, powszechnym dopustem tych licznych najbiedniejszych. To się jednak zmieniło z wyżej i niżej wymienionymi wynalazkami. Żyjemy w zupełnie nowym, magicznym świecie.
Nie pomnę już, czy to Książę Pepi[9], czy jakiś inny magnat tuż przed zanikiem Rzeczpospolitej na rzecz zaborców urządził kulig na Krakowskim Przedmieściu (Warszawa, Polska)... W środku lata wysypał ulicę cukrem i pojechał po nim na saniach zaprzężonych w dwa niedźwiedzie. To była kawalerska fantazja! Ale wróćmy do kwestii miodu.
=> https://pl.wikipedia.org/wiki/Józef_Poniatowski 9: https://pl.wikipedia.org/wiki/Józef_Poniatowski
Czyli wynalazek cukru buraczanego, a parę dekad później nawozów sztucznych, rozwiązał problem głodu. Od tej pory ludziskom jeszcze się czasem zdarzało umrzeć z braku jedzenia, ale tylko i wyłącznie z winy polityków, którzy dla ogólnego i powszechnego dobra, umyślnie, lub dla zabawy, lub z chciwości, skąpstwa, lubo z głupoty (to znaczy raczej operator logiczny "oraz" by tutaj lepiej pasował) postanowili zagłodzić ludność jakiegoś obszaru[10]. Ale już nie z winy klimatu, przyrody, czy jak to zwał. Tylko na własne, różnie pojmowanej ludzkości, życzenie.
=> https://pl.wikipedia.org/wiki/Wielki_głód_na_Ukrainie 10: https://pl.wikipedia.org/wiki/Wielki_głód_na_Ukrainie
--------------------------------------------------------------------------------
##
=> http://pasieka.smirnow.eu/obrazki/pszczelarstwo/2019-12-22/2019-12-21_ROB_06_RohDD_zimowy_klab.jpg Trzeci obrazek nie na temat [IMG]
Wyobraźmy sobie zatem takie mniej więcej średniowieczne lub nieco późniejsze tak sobie w dzieciństwie odżywione ciało targane okresowym głodem (zwykle na przednówku) i w rzadkich wypadkach syte (np. w święta Bożego Narodzenia lub Wielkiejnocy) po dziurki w nosie. Taki wychudły wypłosz, gdyby łyknął łychę miodu prosto z dzbana, to by natychmiast odczuł poprawę swojego dobrostanu. A czasem przemianę złostanu na dobrostan. Gdyby akurat walczył z jakąś chorobą, być może po tygodniowym wspomaganiu miodem udało by mu się wygrać. Tak to właśnie miód jest lekarstwem: wzmacnia siły witalne organizmu, poprawia zdolność regeneracji, odporność i zadzierzystość (tą łóżkową również). O ile te siły witalne pozostają w istotnym osłabieniu z powodu niedoborów źródła siły witalnej.
Ale dziś mamy raczej odwrotny problem: jak pozbyć się nadmiaru przyswajanej przez pokarm energii (w uproszczeniu, dietetycy-amatorzy: cisza!). Po różnych kątach ciała odkładają się nam niechciane zapasy, bo organizm nauczony milleniami głodówek nie wierzy, że następny obiad na stówę się wydarzy. Nakazuje żreć, kiedy jest, bo potem nie będzie, albo będzie mniej, albo będzie gorzej. Ale jak na złość nie jest gorzej, tylko coraz lepiej, więcej i taniej. Więc ciało wprost tryska objawami, które kiedyś postrzegano jako zdrowie i siłę: jesteśmy tłuściutcy i okrąglutcy, rumiani, a oczy nam błyszczą. A takie ciało ma swoje zdolności regeneracji, odporność i zadzierzystość wyprowadzone na najwyższe możliwe szczyty. Oczywiście pod warunkiem, że oprócz obżarstwa praktykuje jeszcze jakiś trening, już choćby tylko łóżkowy. Ale karate też nie zawadzi.
--------------------------------------------------------------------------------
##
=> http://pasieka.smirnow.eu/obrazki/pszczelarstwo/2019-12-22/2019-12-21_ROB_07_BcrF1ZD_zimowy_klab.jpg Czwarty obrazek nie na temat [IMG]
W takiej sytuacji miód już nie stanowi lekarstwa, bo nie zdolen jest niczego istotnie poprawić. Nie trapią nas bóle zębów (dzięki dentystom, **pardą**, stomatologom) i choroby z niedożywienia (poza rzadkimi przypadkami klinicznymi i nieco liczniejszymi - na własne, np. wegan, życzenie). Miód może co najwyżej wprowadzić nową jakość do naszego rajskiego, sytego i bezpiecznego życia. Bo ma swój smak, a wieloletnia praca propagandowa oraz pozostałości starożytnej mitologii okresu głodu pozostawiły mu bardzo dobrą markę, na której można zbudować wspaniały, hipsterski wizerunek. Czyli ta nowa jakość to głównie wrażenie własnej zajebistości wyprowadzone o trzy oczka wyżej na skali Świętego Hipstera.
I nie będę krył, że mnie to cieszy. Sam bardzo lubię miód, szczególnie w herbacie. I po stokroć go wolę od cukru. I kiedy już nalejemy w słoiki nasz zbiór z danego roku, odkładamy sobie słuszną część, którą ewentualnie możemy podzielić się z najlepszymi przyjaciółmi - nie sprzedajemy jej, tylko zużywamy we własnej kuchni. A resztę, oczywiście, sprzedajemy. Ale to właśnie - resztę. Bo my również bardzo cenimy własną zajebistość.
### Wesołych Świąt
Wpis poprzedni[11] nastąpił w sam przeddzień Świąt. Cóż, spóźnił się nieco. Nie planowałem w nim zamieszczać życzeń, więc ich w nim nie było. Zatem teraz, mocno poniewczasie, życzę wszystkim, nie tylko pszczelarzom, aby miodu mieli wbród, niech Wasze blaty wciąż się lepią od tej złocistej słodyczy!
=> gemini://sdf.org/flamenco/2019-12-23_srodzimie-2019.gmi 11: {filename}./2019-12-23-Srodzimie_2019.md
=> https://scontent-waw1-1.xx.fbcdn.net/v/t31.0-8/25790737_1824167500927732_7160231823239855043_o.jpg?_nc_cat=107&_nc_ohc=p9XULzJOM-cAQns9DkepA40NhXtOwuwtTchRozRosPSJzDofTkzLmIUuQ&_nc_ht=scontent-waw1-1.xx&oh=91987e673cc425378670a31d6a817234&oe=5E72C7FA Wesołych Świąt z Trynidadu i Tobago [IMG]
Jeszcze raz: Wesołych Świąt! No, to już minęło. Zatem: **Szczęśliwego Nowego Roku!** (to też minęło, ale co tam)
Jaka dziwna wiosna2019-05-22T23:59:00+02:002019-05-22T23:59:00+02:00Krzysztof Smirnowtag:sdf.org,2019-05-22:/flamenco/2019-05-22_jaka-dziwna-wiosna.gmi## Dziwna, dziwna pogoda
Kwiecień obiecywał piękną wiosnę i lato z poważnym zagrożeniem suszą. Gleba po zimie, która w Polsce jest najważniejszym okresem nawodnienia terenu, przypominała pył. A jednak.
Zanim jeszcze nadejszła majówka i najdłuższy weekend nowoczesnej Europy, pogoda zaczęła się psuć. Poszły chmurki, temperatura opadła w okolice zimowej i pożałowaliśmy …## Dziwna, dziwna pogoda
Kwiecień obiecywał piękną wiosnę i lato z poważnym zagrożeniem suszą. Gleba po zimie, która w Polsce jest najważniejszym okresem nawodnienia terenu, przypominała pył. A jednak.
Zanim jeszcze nadejszła majówka i najdłuższy weekend nowoczesnej Europy, pogoda zaczęła się psuć. Poszły chmurki, temperatura opadła w okolice zimowej i pożałowaliśmy, my kierowcy, że tak ochoczo zmieniliśmy opony na letnie. Poszły chłody, gdzie niegdzie nawet spadł śnieg. Akurat w korelacji czasowej z zakwitaniem rzepaku, którego pszczoły zdołały chapnąć tylko tyle, aby wykorzystać go w nadchodzących chłodach.
Dalej było już tylko gorzej. I tak środkowe dwa tygodnie maja to postępujące zachmurzenia z opadami i temperaturą poniżej granicy lotów.
Wreszcie doczekaliśmy Zimnych Ogrodników (święci Pankracy, Serwacy i Bonifacy) i Zimnej Zośki (czyli 15 maja). Jak w zegarku (co tam zmiany klimatyczne, wszystko jak przed wiekami) zaczęło się ocieplać ukazując niezmierzoną potęgę natury animowanej przepychanymi masami powietrza: w mroźnej Mongolii stało się cieplej niż na błogim południu Francji. Że nie wspomnę, że tradycyjnie jeden z najchłodniejszych regionów Polski, tj. lubelszczyzna, z jakiegoś powodu wymrożenia majowego doświadczył bodaj w najmniejszym stopniu postępując klimatycznie społem z całą Ukrainą, gdzie w pełni zrealizował się potencjał zbiorów z rzepaku. I tak poszło gorące powietrze, znowu można pochować kurtki - za to nie wolno się rozstawać z parasolem.
Wiedziałem już dużo wcześniej, że w maju nie pobawimy się z pszczołami: ledwo powieźliśmy eksperymentalną grupę do sadów, kolejne weekendy wypełniły się różnymi, nie zawsze pszczelarskimi zajęciami. Na przykład wycieczką do Hamburga. Przy jej okazji chciałem skorzystać też pszczelarsko i odwiedzić pasiekę Georga Klindwortha[1], znaną pasjonatom tematu z odcinkowej serii na youtube[2] o pasiecznictwie kószkowym. Niestety (a może jednak na szczęście), trasy naszych wycieczek po północnej Dolnej Saksonii kierowały się akurat w przeciwnym kierunku. Zamiast do Klein Meckelsen[3] akurat pojechaliśmy do Lüneburga[4]. Ale i tak mogliśmy podziwiać okoliczne wrzosowiska, dobrze widoczne z okien auta. No, i coś tam jednak się dowiedzieliśmy: pszczelarstwo kószkowe w tej okolicy cieszy się pewną popularnością. Różne odmiany tego pszczelego siedliszcza, ale zawsze wykonane ze słomy i zaimpregnowane krowią kupą można zobaczyć wystawione na widok turystyczny. A wpisanie w przeglądarkę "*korbimkerei hamburg*" skutkuje wyświetleniem się licznych odsyłaczy do pasiek zapewne mniejszego rozmiaru, ale przygotowanych na (odpłatne!) przyjęcie ciekawskich.
=> http://www.imkerei-klindworth.de/ 1: http://www.imkerei-klindworth.de/
=> https://www.youtube.com/watch?v=k2IjNBbLESY 2: https://www.youtube.com/watch?v=k2IjNBbLESY
=> https://www.google.pl/maps/place/Langenfelder+Str.+32,+27419+Klein+Meckelsen,+Niemcy/@53.3130346,9.4297829,1473m/data=!3m1!1e3!4m5!3m4!1s0x47b10dad1df0ac9f:0x7da4dfde232591e9!8m2!3d53.3123709!4d9.4334665 3: https://www.google.pl/maps/place/Langenfelder+Str.+32,+27419+Klein+Meckelsen,+Niemcy/@53.3130346,9.4297829,1473m/data=!3m1!1e3!4m5!3m4!1s0x47b10dad1df0ac9f:0x7da4dfde232591e9!8m2!3d53.3123709!4d9.4334665
=> https://pl.wikipedia.org/wiki/Lüneburg 4: https://pl.wikipedia.org/wiki/Lüneburg
=> https://beowulf-schleswig.de/wp-content/uploads/2016/05/IMG_2520.jpg Pasieka kószkowa [IMG]
=> http://immenfreunde.de/pics/2_9_2012/kanitz1.jpg Kószka ramkowa [IMG]
*Kószka typu ramkowego (DNM prawdopodobnie)*
I tak to zleciało.
## Światowy Dzień Pszczół
W ostatni weekend miałem zaszczyt uczestniczyć w imprezie organizowanej przez Regionalną Dyrekcję Lasów Państwowych na Dolnym Śląsku: pozwolono mi wygłosić krótką prelekcję nt. działalności Wolnych Pszczół. Przy okazji doświadczyłem iście wrocławskiego upału: toż to najcieplejszy zakątek Polski. Przy drogach wokół miasta przekwitał zaś rzepak.
O mało nie staliśmy się sensacją dnia. Otóż mój brat w karmie spacerując sobie z wózeczkiem ku nam, minął skłębiającą się na drzewku przy Świdnickiej, zaraz na wylocie Rynku[5], rójkę pszczelą. Ale jak to on: flegmatycznie skonstatował, a następnie powędrował dalej. Jak już się dowiedzieliśmy, Konrad porwał demonstracyjną kószkę, worek na śmieci, spryskiwacz na wodę (skąd on się tam wziął?) i podyrdaliśmy "ratować pszczoły". Niestety, w międzyczasie policja ze strażą pożarną obstawiły punkt, sprowadziły dziadunia pszczelarza, który zaczął już zbierać rójkę do styropianowego pudła po śledziach. Musieliśmy się obejść smakiem.
=> https://www.google.pl/maps/place/51°06'32.1"N+17°01'58.8"E/@51.1089108,17.0324585,192m/data=!3m2!1e3!4b1!4m9!1m2!2m1!1swrocław+rynek!3m5!1s0x0:0x0!7e2!8m2!3d51.1089099!4d17.0330072 5: https://www.google.pl/maps/place/51°06'32.1"N+17°01'58.8"E/@51.1089108,17.0324585,192m/data=!3m2!1e3!4b1!4m9!1m2!2m1!1swrocław+rynek!3m5!1s0x0:0x0!7e2!8m2!3d51.1089099!4d17.0330072
Poza tym miałem okazję wygłosić krótką prelekcję na konferencji w Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych we Wrocławiu. Mówiłem o pszczelarstwie naturalnym, o Wolnych Pszczołach, Teście Bonda itp. Muszę powiedzieć, że bardzo mi się podobały reakcje słuchaczy. Po konferencji miałem okazję z wielu porozmawiać. Choć deklarowali, że nie zamierzają zmieniać metod (a czy ja im każę?), to dziękowali za możliwość poznania innego spojrzenia na pszczelarstwo. Kropla drąży kamień.
## I dalej pogoda w kratkę czyli susza
Nie mam pojęcia, co się dzieje z moimi pszczołami. Nie ma jak złapać stosownego okienka czasowego ze słońcem, aby do nich pojechać. A to pada, a to człowiek w pracy, a to znowu pada. Pod domem rabusie tłuką się o zimową karmę ze zgromadzonych korpusów. Jest ich tyle, że trudno je odróżnić od rójki. Znakiem tego bida w okolicy. Ale skoro jest tak mokro i parno, to może akacja się uda? Znaczy, *robinia pseudoacaccia*, taki drzewny chwast, który daje nektar, z którego pszczoły wytwarzają przejrzysty i lejący się pięknie miód. Jednak w polskich warunkach nie zawsze, a właściwie bardzo rzadko nektaruje - wystarczy momencik ochłodzenia i delikatne kwiaty idą w rozkurz.
Starsi pszczelarze marudzą, że to najgorsza wiosna w ich karierze. Może to i prawda, nie wiem, bo wciąż znacznie (o rząd wielkości) więcej wiosen przebimbałem sobie a muzom, niźli zajmując korę mózgową liczeniem pszczół. Ale tak sobie myślę, że to wcale nie takie najgorsze rozwiązanie: zapłacić zimną wczesną wiosną za dobry sezon. Rzecz w tym, że starsi pszczelarze co do dalszej przyszłości również łaskawi są marudzić: przepowiadają upały i poważną suszę. Na razie mamy suszę *au rebours*. Ziemia pod domem zaczyna się nasycać wodą, bo stała się miękka. Ostatni etap to chlupanie pod podeszwami - takie zjawisko jeszcze nie wystąpiło, ale wystarczy jeden deszczyk. Trawa w tydzień urosła do kolan, aż beznadzieja ogarnia na myśl o kosiarce. W zeszłym roku skosiłem zaledwie dwukrotnie w ciągu sezonu: to się nazywa susza!
Nie ma rady. Pogoda, nie pogoda, w weekend trzeba zbierać pszczoły z rzepaku i sadów. Nie mają już tam czego szukać. Ciekawe, ile się z nich wyroiło?
W czerwcu rzucimy się w wychów matek i *ablegry*. Zostawimy sobie z dziesiątek, a może tuzinek najfajniejszych pni na miód, a resztę podzielimy. Te miodowe też podzielimy, ale inaczej, oszczędniej. Plastrów po ostatniej hekatombie mamy wbród, więc nie będą maluchy miały dużo roboty z budowaniem. Mam nadzieję, że ładnie się upasą do zimy i wyjdą na wiosnę w pięknym stanie, gotowe do kolejnego cyklu.
Oby.
Pesymizm początku sezonu2019-03-05T23:59:00+01:002019-03-05T23:59:00+01:00Krzysztof Smirnowtag:sdf.org,2019-03-05:/flamenco/2019-03-05_pesymizm-poczatku-sezonu.gmiNie, nie chodzi mi o to, że będę się tu wywnętrzał na temat przemijania, choć może i to się zdarzy, zobaczymy. Przemijanie to tylko pretekst do innych rozmyślań pszczelarskich. Będzie trochę szczegółowo, a trochę ogólnie, ot takie tam strzępki, które mi się nazbierały.
## Wzór czerwiu
Zacznę od pszczół przedwojennych. Zwróciłem …Nie, nie chodzi mi o to, że będę się tu wywnętrzał na temat przemijania, choć może i to się zdarzy, zobaczymy. Przemijanie to tylko pretekst do innych rozmyślań pszczelarskich. Będzie trochę szczegółowo, a trochę ogólnie, ot takie tam strzępki, które mi się nazbierały.
## Wzór czerwiu
Zacznę od pszczół przedwojennych. Zwróciłem uwagę, że one nie czują jakiegoś silnego popędu, aby wszystko było na plastrze poukładane. Znajszłem też filmik Grzegorza Pawluka, na którym przegląda on ul z ponoć pszczołą baszkirską, czyli kolejna odmiana pszczoły środkowoeuropejskiej, trzymana w barciach. I co one mają ze sobą wspólnego? Właśnie ten poniekąd bałagan. Mniej więcej widać, że czerw jest na środku plastra, wokół niego pierzga, a dalej miód. Ale to nie jest taki piękny wzór, jak spotyka się u pszczół komercyjnych. Wniosek? Ludzie w procesie selekcji zwrócili uwagę na mnóstwo, jak na razie uważam, nieistotnych szczegółów. Wzór czerwiu na ramce selekcjonowano jeszcze w XIXw. w odpowiedzi na ówczesne największe zagrożenie pszczół: zgnilec. Dziś choroba ta jest tylko jedną z wielu, a z powodu warrozy stoi daleko w tyle kolejki do zabicia rodziny pszczelej. Tak czy owak udało się wyhodować pszczoły czerwiące od dechy do dechy równo i płasko - dzięki temu można było jednym rzutem oka ocenić, czy gdzieś tam ten zgnilec się nie czai. Ale nie dotyczyło to pszczół środkowoeuropejskich żyjących po lasach Rosji i Baszkirii (o Polsce nie wspominając). I tak oko wytrenowane na głównie amerykańskich filmikach z jutuba doznaje szoku kulturowego, kiedy przychodzi podjąć ramkę z czerwiem i znaleźć jajka, larwy w odpowiednim wieku, czy coś tam innego.
=> http://pasieka.smirnow.eu/obrazki/pszczelarstwo/2017-05-22/2017-05-22-01_Y03Pilawa-02_odklad_03_czy_taka_ramka_dobra.jpg Naturalny wzór czerwiu [IMG]
*Wzór czerwiu na ramce pszczoły przedwojennej*
--------------------------------------------------------------------------------
Pszczoły środkowoeuropejskie mają za nic estetyczne wymogi, bo człowiek ich tego nie nauczył. A zwracam uwagę Szanownych Czytelników na charakterystyczne zażółcenia odwłoków pszczółek ze zdjęcia - pierwszy pierścień odwłoka! Typowe dla krzyżówki z pszczołą Buckfast albo włoską (tak mi przynajmniej mówili). Znakiem tego ktoś w pobliżu pasieki Dziadka Jana, od którego zakupiłem pszczoły przedwojenne, zaopatrzył się w jakieś importy. Ale na zachowanie tak jakby to nie wpłynęło, co też widać na zdjęciu - na plastrze pozostały resztki rozbieganych owadów, większość pochowała się już dawno w zakamarkach ula.
### Obronność
Oto ciekawostka. Z dzieciństwa pomnę, że ostrzegano nas "Cicho tam, idziemy koło pasieki!". Pszczelarz zatem jawił się niczym święty szaleniec, który dobrowolnie idzie tam, skąd inni uciekają (po wypowiedziach[1] Warrena Buffetta[2] "*trzeba się starać, by być chciwym wtedy, gdy inni się boją, oraz by bać się wtedy, gdy inni są chciwi*", można zrozumieć, jakim cudem pszczelarz w tamtych czasach mógł zbudować dom i wychować rodzinę pracując na zaledwie 50 pniach). W latach 80-tych jednakowoż, gdy pieniędzy nie było, ani nic, co by za nie można było kupić, spędziłem kilka tygodni wakacji na działce u Wujka, który dziś jest jednym z moich mentorów. Graliśmy w nogę obok uli, a kto źle kopnął, ten musiał potem wykonać błyskawiczną akcję odzyskania piłki. I bezwzględnie zarobić żądło, czasem nawet dwa. Trzeba było uważać. Byłem świadkiem rójki, mieliśmy się trzymać na stronie, ale żadnych innych środków ostrożności od nas nie wymagano. Czy one naprawdę były takie złe? Potem przez wiele lat nie miałem do czynienia z pszczołami. Skończyły się też ostrzeżenia przed pasiekami. Prawdę powiedziawszy, osy też jakby mniej dokuczały. Na jednym z żeglarskich obozów (okres okrągłostołowy, dobrze to pamiętam, my wiązaliśmy węzły, a w Magdalence wiązała się nowa rzeczywistość polityczna) ustawialiśmy we wszystkich kątach słoiki po dżemie, a po paru dniach każdy był w połowie wypełniony martwymi osami. Mimo eksterminacji po kuchni wciąż latało ich mnóstwo. Nigdy potem nie widziałem tylu os na raz.
=> https://pl.wikiquote.org/wiki/Warren_Buffett 1: https://pl.wikiquote.org/wiki/Warren_Buffett
=> https://strefainwestorow.pl/artykuly/20170804/warren-buffett-cytaty 2: https://strefainwestorow.pl/artykuly/20170804/warren-buffett-cytaty
Przepraszam, właśnie że widziałem. W sierpniu Roku Pańskiego 2017 postanowiliśmy wytopić wosk ze starych plastrów. Osy wymieszane z szerszeniami utrudniały oddychanie, tak nasyciły powietrze w pobliżu gara. Ani jednego żądła nie zarobiliśmy. Kiedy powtórka?
Nie mam pojęcia, co naprawdę się wydarzyło przez następne 20 lat. Z przeglądu materiałów statystycznych i słuchania świadectw starych pszczelarzy wynika, że na początku lat 90-tych liczba pni w Polsce spadła o 2/3.
### * * *
Z danych dostępnych w necie[3] wynika, że w ostatnich 4 dekadach zaszły dwa ciekawe zjawiska:
=> http://www.factfish.com/statistic-country/poland/beehives 3: http://www.factfish.com/statistic-country/poland/beehives
1. W 1976 roku liczba pni osiągnęła dołek 1120 tyś, spadając o około 22% w stosunku do ostatniej górki z roku 1972. Następnie zaczęła gwałtownie rosnąć, aż w 1985 roku osiągnęła poziom 2605 tyś. Czyli ponad dwukrotny wzrost w ciągu 9 lat, przy czym do 2000 tyś wzrosło w pierwsze 2 lata tego okresu!
2. Od 1986 do 2005 roku liczba pni systematycznie spadała, aż osiągnęła stan 1250 tyś. Przy czym w pierwszych 2 latach tego okresu ubyło 900 tyś pni!
Od tej pory uczciwie rośnie i w 2017 roku zanotowano liczbę zarejestrowanych pni w wysokości 1589 tyś. **Co się wydarzyło między 1976 a 1988 rokiem?**
=> http://pasieka.smirnow.eu/obrazki/pszczelarstwo/2019-03-11/9999_liczba_pni_Polska-1961-2017.png Liczba pni w Polsce 1961-2017 [IMG]
W innych krajach różnie się to układa. Jednak podobne górki-dołki dały się zauważyć na Węgrzech, w Niemczech i w Finlandii. W Austrii było znacznie łagodniej. W Szwecji między 1987 a 1988 ubyło 95% rodzin pszczelich (ze 180 tyś do 10 tyś). Greków nic nie obchodziło, liczba pni rosła im systematycznie od lat 60-tych i tak do dziś. We Włoszech tąpnęło dopiero między 2006 i 2007 rokiem. Belgom ubywało od połowy lat 60-tych, za to w 1983 gwałtownie przybyło i teraz powoli rośnie. Holandia zaliczyła spadek w 1973 do 16 tyś rodzin, 3 lata później miała 10 razy więcej pni, aby po zimie obudzić się tylko z połową.
### * * *
Potem zaczęło rosnąć, od około dekady znowu przybiera lawinowo, co akurat bezpodstawnie przypisałbym chyba spadającemu poczuciu bezpieczeństwa w społeczeństwie. W tym czasie również warroza stała się już powszechnym i codziennym elementem praktyki pszczelarskiej. Prawdopodobnie jednym ze skutków ubocznych jej pojawienia się było wyhodowanie pszczół, które zapomniały, że mają żądła.
=> http://pasieka.smirnow.eu/obrazki/pszczelarstwo/2017-05-22/2017-05-18-01_PW_02_napelniamy_klateczki.jpg Praca z pszczołami bezżądłowymi [IMG]
Jak muchy.
Jakiś czas temu powtórnie zetknąłem się z wściekłością rodziny pozbawionej matki. W takiej sytuacji cała praca hodowców idzie precz - i pszczelarz powinien o tym pamiętać.
Ale czy hodując pszczoły "łagodne" nie pozbawiono ich jednocześnie jakichś istotnych mechanizmów obronnych? Świadectwa są sprzeczne. Jedni mówią, że ich najgroźniejsze rodziny dają najwięcej miodu. Inni uważają, że to bezproduktywne śmieci. Prawdopodobnie tylko ci pierwsi rzeczywiście mają do czynienia z pszczołami obronnymi, ci drudzy po prostu trafili na chorą rodzinę. Czynników w pracy ze stworzeniami bożymi jest bez liku i nie da się wszystkich uwzględnić prostym, technicznym myśleniem. Wiadomo, że pszczoły zafrykanizowane[4], choć potrafią dać w kość i nie należy tolerować ich obecności w podbitce okapu dachu, potrafią zbierać całe korpusy miodu - gdzieś tam, na pustyni. Czyli jakby z niczego. Z piasku i wiatru. Już one wiedzą, z czego. Nieliczni w USA (coraz liczniejsi), a wszyscy (bo nie mają wyboru) w Ameryce Południowej, którzy zdecydowali się jednak pszczelarzyć nie zważając na nieuchronną hybrydyzację pszczoły miodnej ze strony tej zafrykanizowanej, wydają się chwalić sobie ten wybór - nie przypomina to co prawda zabawy w Kubusia Puchatka (raczej jakąś odmianę sportu ekstremalnego[5]), ale za to miód zwożą cysternami. Nie mają żadnych problemów z warrozą, bo pszczoły te są niezwykle plenne, okres wychowu czerwiu mają nieco krótszy i mnożą się szybciej, niż nadążają umierać. Innych mechanizmów obronnych chyba jeszcze u nich nie zbadano, bo uczeni też ludzie i wolą się zajmować stworzonkami o łagodniejszym usposobieniu.
=> https://pl.wikibooks.org/wiki/Pszczelarstwo/Rasy/AHB 4: https://pl.wikibooks.org/wiki/Pszczelarstwo/Rasy/AHB
=> https://www.youtube.com/watch?v=97Ry-s7MHbI 5: https://www.youtube.com/watch?v=97Ry-s7MHbI
## Pszczoły bez leczenia
Muszę powiedzieć, że w drugim sezonie pszczelarzenia przeżywałem pewien dół psychiczny. Okazało się bowiem, że:
### Pszczoły umierają
Jak nie przymierzając - muchy (wyżej wspomniane). Główną przyczyną jest warroza, która stanowi rodzaj pszczelego HIV: jest wektorem (czyli tramwajem dla) innych chorób, głównie objawia się tym, że pewnego dnia widzimy pszczółki ze zdeformowanymi skrzydełkami (DWV - *Deformed Wings Virus*), mogą też być ogłupiałe pełzacze przed ulami, czyli PMS (*Parasitic Mite Syndrome*), który to akronim jest odpowiednikiem AIDS (*Acquired Immune Deficiency Syndrome*), apóźniej odzyskujemy prawie pusty ul, bo pszczółki umierając poleciały w siną dal, albo dały się zjeść padlinożercom w pobliżu.
Przez jakiś czas modne było CCD (Colony Collapse Disorder)[6], bo wszystko musi mieć swoją nazwę. A mnie się wydaje, że po prostu czasem się tak zdarza, że jak ktoś jest beznadziejnie chory, to opuszcza wszystko i idzie w siną dal, jak nie przymierzając Boryna, co to na progu śmierci pługa się chwytał. Znaczy, dziś to takiego łapią i wsadzają do szpitala, ale kiedyś, dawno temu... U pszczół dalej nie ma szpitali.
=> https://en.wikipedia.org/wiki/Colony_collapse_disorder 6: https://en.wikipedia.org/wiki/Colony_collapse_disorder
=> http://pasieka.smirnow.eu/obrazki/pszczelarstwo/2017-02-11/14_Y00Robert_U5.jpg Wymarły ul [IMG]
Do tego okazuje się, że jeszcze nie poradzono sobie z warrozą, a już czają się na horyzoncie inne zagrożenia! Nie możemy się ich już doczekać. Zwalczanie patogenów pszczelich to świetna zabawa!
W następnych sezonach jednakoż okazało się, że moja pasieka utrzymuje poziom 50% strat, co już jest do wytrzymania, o ile nie nastawia się ktoś na ciężarówki pełne beczek z miodem. Na tym można się już uczyć.
### Pszczelarze pszczoły leczą
Pszczelarze pszczoły leczą w sposób dla mnie nie do zaakceptowania (coś jak wsadzić chorą córkę do pieca na dwie zdrowaśki - piec przeżyje na 100%, znachor ma szanse 80%, córka ok. 50%) - stosują środki, których nazwy brzmią jak wyrok: amitraza[7], kumafos[8], fumagilina[9]... Mnóstwo innych domowego wyrobu, głównie opartych o dobrą znajomość zielarstwa, co jeszcze może nie stanowi tragedii. Ale jakoś mnie to nie kręci. Ale jest też druga grupa, która (często się nie przyznają) stosuje substancje kosmiczne, jak środki do dezynfekcji chlewni (Rapicid[10]), insektycydy z tau-fluwalinatem (Mavrik[11]), czy środek na wszy dla bydła i trzody chlewnej (Tactic[12]), których w żadnym wypadku nie chcę wprowadzać do miodu, który potem zamierzam jeść!
=> https://en.wikipedia.org/wiki/Amitraz 7: https://en.wikipedia.org/wiki/Amitraz
=> https://en.wikipedia.org/wiki/Coumaphos 8: https://en.wikipedia.org/wiki/Coumaphos
=> https://en.wikipedia.org/wiki/Fumagillin 9: https://en.wikipedia.org/wiki/Fumagillin
=> http://www.tomekmiodek.pl/leczenie-pszczol-rapicidem.html 10: http://www.tomekmiodek.pl/leczenie-pszczol-rapicidem.html
=> http://www.adama.com/polska/pl/produkty/insektycydy/mavrik-240-ew.html 11: http://www.adama.com/polska/pl/produkty/insektycydy/mavrik-240-ew.html
=> https://imeds.pl/taktic-12-5-koncentrat-do-sporzadzania-emulsji-na-skore-dla-bydla-swin-i-owiec-125-g-1000-ml 12: https://imeds.pl/taktic-12-5-koncentrat-do-sporzadzania-emulsji-na-skore-dla-bydla-swin-i-owiec-125-g-1000-ml
Popadłem ongi w przydługą dyskusję o bezpieczeństwie tych substancji zgodnie z postulatem Paracelsusa, że **istotna jest dawka, a nie sama substancja** (wodą też dość łatwo zabić). Nie zamierzam przeczyć tej tezie. Niech sobie będzie, że na tym polu odstaję od racjonalności, w każdym razie takiej, jaką ją widzą inni. Dla mnie na razie przynajmniej, superracjonalne jest unikanie stosowania tych cudności. Może kiedyś mi się odmieni, ale jeszcze nie teraz.
Prawdę powiedziawszy, to kiedy się o tym wszystkim dowiedziałem, przestałem kupować miód. Reakcja całkiem nieracjonalna, bo znacznie więcej świństw, **z pełnym przyzwoleniem prawa**, pakują producenci np. mięsa (że o żywności przetworzonej to już w ogóle nie wspomnę). Może mi przejdzie, jak rozum się odezwie. Ale tak czy owak, jako pszczelarz, nie chcę robić tego samego. Po prostu - nie.
=> https://beeinformed.org/wp-content/uploads/2013/10/PMS-ST-9.17.13IMG_8542-680x371.jpg Obraz czerwiu w chorej rodzinie [IMG]
Pojawia się tu mianowicie taki aspekt, że o ile znam rolnika, który je jabłka, które wyrosły w jego sadzie, spod jego opryskiwacza, to znam też wielu ludzi, którzy mają w tym temacie poglądy (pozytywne mianowicie), ale sami wolą się tej tak zwanej chemii nie tykać.
Większości tych środków polskie prawo nie uznaje za legalne metody traktowania pszczół, ale każdy ratuje swoje rodziny, jak umie. W związku z tym np. Czesi próbują wyprodukować ul, który stojąc na słońcu usmaży roztocza, a oszczędzi pszczoły. Inni do tego celu budują sobie specjalną cieplarkę na bazie oprzyrządowania lodówki (tak, tak, lodówka potrafi grzać, trzeba tylko pomyśleć, jak ją do tego przekonać).
Wobec ewentualnie spadającej skuteczności różnych środków z chemii skomplikowanej do repertuaru doszły (a może wróciły) substancje prostsze, np. kwasy organiczne. Oraz metody mechaniczne, jak usuwanie czerwiu trutowego. Przynajmniej nie trują miodu. Nie występuje tam też zjawisko powolnej kumulacji substancji szkodliwych w środowisku ula, po pewnym czasie nie ma śladu po wykonanym zapodaniu dawki trucizny (nawet w niewielkiej, nieszkodliwej dawce), która ma nie zabić pszczół, a utłuc roztocza. To już jest jakiś plus, przynajmniej dla klientów, a to moim skromnym zdaniem nie mniej ważne, a może nawet ważniejsze niż.
Większość (tzn. praktycznie wszyscy) stosują te procedury lecznicze zapobiegawczo. Nie w reakcji na wystąpienie schorzenia, nie na podstawie śledzenia procesu prowadzącego do schorzenia, tylko **zanim** ono wystąpi. W założeniu choroba (konkretnie najczęściej - warroza) uznawana jest już za endemiczną, **czyli permanentną**. Zapobiegawcze użycie akarycydów motywuje się faktem, że Varroa występuje w każdym ulu i nie ma powodu tego sprawdzać: po prostu tam jest. A skoro jest, to wkrótce zabije pszczoły (wniosek dość poprawny). Już chociażby mało popularne badanie osypu Varroa w Polsce wykonuje się tzw. *kontrolnym dymkiem*. Metodami opracowanymi przez uczonych do tych celów nikt sobie głowy nie zawraca, pszczoły i bez tego są dość pracochłonne. Ale jak trzeba, to każdy pszczelarz ma w pamięci podręcznej odsyłacze do mniej lub bardziej naukowych opinii, z których wynika, że to, co robi jest ze wszech miar dobre i szlachetne. I ekologiczne, przyrodnicze, i w ogóle.
Zatem niektórzy już zaczęli, inni zaraz zaczną, kontrolne odymianie rodzin. Poczytałem sobie net i w ostatniej zimie mogłem zapoznać się (ze zdumieniem) z prostodusznymi wyznaniami pewnego młodzieńca, który zapytał zrozpaczony: *Od zeszłej wiosny odymiałem uczciwie co miesiąc, dlaczego moje pszczoły padły?*.
###Cztery klęski żywiołowe polskiego pszczelarza: wiosna, lato, jesień, zima.
Nieustanna, podyktowana tak zwaną troską, chemizacyjna aktywność pszczelarzy sprowadziła pszczelarstwo do walki z warrozą. Gdzie nie spojrzeć, wszędzie niekończące się dyskusje, jakimi zaklęciami oddalić nieuchronne. Wybuchają ze szczególną siłą jesienią, w porze karmienia i tak zwanej walki z warrozą. Ciągną się przez zimę mniej więcej do lutego. W lutym zaczyna się rozmyślanie, czy na wiosnę jeszcze raz kontrolnie "odymić", czy może jednak zachować "czysty wosk" do celów tegorocznego miodobrania? To znaczy, niektórzy uważają, że jeżeli "odymią" w lutym lub marcu, kiedy "nie ma czerwiu" (w tym roku to raczej nieprawda), to akarycydy nie przenikną do wosku, w którym gromadzi się miód, bo też wówczas jeszcze nie postawili miodowych nadstawek, więc wszystko w porządku, prawda? Dobrze, że ktoś się jeszcze tym w ogóle przejmuje, przecież można dialektycznie odwołać się do producentów mięsa i powiedzieć, że to i tak bez znaczenia, bo z jednej paczki szynki z Biedry pochłaniamy większą dawkę trucizn niż z wiadra miodu. **Tak po prawdzie to wszystkie te stwierdzenia szybują gdzieś po niebie fantazji. Zarówno "naturalsów", jak i "chemizatorów".**
Cóż, nie o prawdę tutaj przecież chodzi, sam jej się też wcale nie doszukuję.
=> https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/e/e8/Karakum_Desert_rotated.jpg Susza na Karakum [IMG]
W marcu krótko lecą rytuały dotyczące ratowania dogorywających po zimie rodzin (umieranie nie jest zerojedynkowe, np. niektórym udaje się przetrwać mrozy, ale w zbyt małej sile, aby dociągnąć do pierwszego wziątku, inne mogą przetrwać, ale nie dadzą miodu na pewno). Czyli łączyć, czy nie łączyć, przy czym każdy osiołek swoją stajenkę chwali i uważa, że co dobre dla niego, dobre dla całego światowego pszczelarstwa. Ja też, choć nie mam w tej materii zbyt wiele do powiedzenia.
W kwietniu rozkręca się dyskusja, jak powstrzymać pszczoły od rojenia (wiecie, te od lat hodowane na nierojliwość, a zatem nierojliwe). To wszystko w atmosferze nieustannych przechwałek na temat długości tego i owego (szabli?), jak nie przymierzając, policjanci na emeryturze. Bardzo to podobne do wędkarskich obyczajów. W zasadzie nie do odróżnienia.
W maju zaczyna się miodowy spas: kwitnie rzepak, pszczelarze liczą słoiki (taaaaaakaaaa ryyyybaaa!) Po miodobraniu zaczyna się liczenie kwiatów na akacji, wróżenie, czy tym razem, może, a jednak! Zanektaruje, czy nie? Dalej ścieżki przechwałek w stylu wędkarsko-mundurowym (niektórzy już podobno zebrali po 100kg z ula!) rozbiegają się na specyficzne dla okolicy pożytki, by zbiec się znowu w czerwcu, w porze kwitnienia lipy (tak, lipa kwitnie w czerwcu). W międzyczasie zaczynają się orgie spadziowców (czerwiec to takie stworzonko odpowiedzialne za spadziowanie m.in. lipy), którzy zwykle głodują i siedzą cicho, ale co kilka lat po prostu kąpią się w miodzie, przy czym raz się udaje jednym, a raz innym. No i w tym czasie mają używanie nad resztą pszczelarskiej hołoty, bo wożą miód beczkami, tak, tak, beczkami. Beczkami z ula.
Konkluzja zawsze jest jedna: masz dużo miodu, jesteś git-pszczelarz. Nie masz miodu - dupa z ciebie, nie pszczelarz. Ponieważ cykle upadku i odbudowy (**Zapaści i Ozdrowienia[13]**) trwają kilka lat, podawanie leków zmniejsza amplitudę wahań i zwykle rozprasza pechowców na obszerniejszym terenie, większość zapomina, że może za chwilę to oni będą tymi przegranymi. A przegrani myślą, że to już koniec świata i niech wreszcie władza coś z tym zrobi, cholera jasna, na co idą nasze podatki, których tak usilnie staramy się uniknąć!
=> http://wolnepszczoly.org/zapasc-i-ozdrowienie/ 13: http://wolnepszczoly.org/zapasc-i-ozdrowienie/
Wreszcie nadchodzi jesień i znowu zaczynają się zaklęcia, i egzorcyzmy nad warrozą. Czyli znowu przechwałki, komu ładniej się kleszcz sypie. Stanowi to pocieszenie w nieustannym stresie, bo przecież każdy wie, że efekty będą widoczne dopiero na wiosnę. A czy teraz coś się sypie, w zasadzie nie ma znaczenia, bo liczy się to, co na pszczołach zostało, a nie to, co opadło. Ale zawsze miło popatrzeć na usłane trupami kartki A4, o ile w ogóle komuś się chce sprawdzać osyp.
A potem znowu wiosna, znowu lato, znowu jesień...
I tak w kółko.
Macieju.
### Czy pszczoły tracą odporność?
Czy zamierzamy pszczołom podawać tak zwaną chemię, czy tak zwane leki z palety naturalnej (np. kwasy organiczne), efekt długofalowy wydaje się identyczny w obu wypadkach: trzeba to robić coraz częściej. Zaglądałem do dostępnych mi materiałów historycznych, grzebałem w necie w ich poszukiwaniu. Dotarłem na razie do jednego pszczelarza sprzed epoki dręcza pszczelego[14]. On stwierdził, że wcześniej nie stosował żadnego leczenia, pasieka kręciła się, jak chciał. Inni starzy pszczelarze (bo ci, co zaczęli się bawić już po nadejściu zarazy też już się zestarzeli) nie mówią wiele, ale czasem coś jednak rzucą... Ze zbudowanego obrazu wynika, że kiedyś dawki były mniejsze. Np. apiwarolu spalano tylko jedną tabletkę (**podobno niektórzy wciąż tak robią i jakoś żyją, więc nie chcę tu mirmiłować**). Ale na samym opakowaniu dziś zaleca się 4 dawki co 4 dni, a karencja spadła z 3 miesięcy do 5 dni.
=> https://pl.wikipedia.org/wiki/Varroa_destructor 14: https://pl.wikipedia.org/wiki/Varroa_destructor
W trakcie gromadzenia strzępów do tego felietonu dowiedziałem się o kolejnym opisie działania zespołu *Varroa* + wirusy, z którego wynika, że wcale nie koniecznie musi nastapić złagodnienie choroby w wyniku selekcji opartej o wybór najlepiej sobie radzących rodzin bez jakiegokolwiek leczenia: dręcz dręczy, dziurawi pszczoły, przez dziury wnikają patogeny (konkretnie DWV czyli wirus zdeformowanych skrzydełek), rodzina coraz bardziej chora przechodzi z trybu rozwoju do upadku, co sprawia, że sąsiednie zaczynają ją intensywnie rabować - w ten sposób zarażając się zarówno pasożytem jak i wirusami, które tutaj właśnie osiągnęły sukces wyprzedzając konkurencję w innych ulach. Rodzina pszczela ostatecznie ginie, ale jej dręczyciele wcale nie - zarażają kolejne w sąsiedztwie. Moim zdaniem model ten dość dobrze oddaje to, co się dziś dzieje na pasiekach. Oczywiście odpowiedzią na to jest, że prawdopodobnie już sama pasieka, czyli zgromadzenie uli blisko siebie, w jednym miejscu, stała się przyczyną i powodem właśnie takiego rozwoju tej jednostki chorobowej. Odpowiedzią byłoby rozproszenie i zmniejszenie liczby pni, aby każdy pozostawał we względnej izolacji, czyniącej rabunek dość mało opłacalnym. Ale do tego raczej nie dojdzie, łatwiej rodziny pszczele przeleczyć. A jeszcze lepiej to byłoby je poddać ścisłej specjalizacji i normalizacji (pracują nad tym instytuty rolnicze):
* nieliczni hodowcy będą selekcjonować pszczoły *miodne, łagodne i nierojliwe*,
* trochę liczniejsi powielacze (po rosyjsku *питомник* czyli *żłobek*), czy też namnażacze, czy też samozwani "hodowcy", będą powielać z reproduktorek sztucznie inseminowanych matki do unasiennienia przypadkowymi trutniami dla uzyskania efektu heterozji,
* jeszcze liczniejsi producenci pszczół będą produkować *produktywne, miodne, łagodne i nierojliwe* rodziny pszczele w oparciu o te matki,
(tylko powyższym trzem grupom będzie zależało na przetrwaniu pasieki rok do roku)
* najliczniejsi pszczelarze będą kupować te rodziny i matki, osadzać w swoich ulach, następnie odbierać cały miód i wysypywać jesienią pszczoły na żółknącą trawę. Miód sfinansuje życie pszczelarza i zakup kolejnej partii pszczół.
=> https://c1.staticflickr.com/6/5280/5910390281_4b19af7deb_b.jpg Pszczoła ze zdeformowanymi skrzydełkami [IMG]
I wszyscy będą zadowolnieni. Miodziarze będą mieć miód, pszczelarze pszczoły... Nie wymyśliłem tego modelu. Istnieje już w innych krajach. Od wielu lat. Tam straty wśród rodzin pszczelich uważa się za normalne, jeżeli nie przekroczą średniej 40%. U nas 30% średnich strat wciąż uznaje się za hekatombę polskiego pszczelarstwa. Ciekawe, dlaczego? Moim zdaniem dlatego, że u nas wciąż większość stanowią hobbyści, którzy mimo wszystko bardziej troszczą się o pszczoły niż o miód. Nie zawsze ich troska jest mądra i skuteczna (jak na przykład moja, ze wszech miar racjonalna, przemyślana, a skuteczna, że aż!), ale troska zawsze lepsza niż jej brak. Pszczołom to pewnie obojętne...
Te napędzone syropem *sztuczne pszczoły* i tak w dużym procencie nie będą zdolne przeżyć zimy. Aby w ogóle mogły *produkować*, trzeba będzie je chemizować jeszcze w trakcie sezonu. Tak to się już robi, sam tego nie wymyśliłem!
Sytuacja nigdy nie dojdzie do krachu (prawdziwe masowe ginięcie pszczół). Śmiertelność utrzyma się na średnim poziomie 40-50%. Gdzieś tam będzie to 20%, a gdzie indziej 80%. Czasem dojdzie do unasiennienia jakimś dzikim, lub pół-dzikim trutniem, który przyniesie ze sobą nieprzewidziany przez hodowców zasób genów. W końcu wciąż na świecie na ogromnych obszarach żyją i królują dzikie i pół-dzikie pszczoły. Środkoworosyjska i syberyjska tajga, afrykańskie dżungle, lasy deszczowe Południowej Ameryki... Ale im dalej od tych rejonów, tym pszczoły będą delikatniejsze, chorowite (na dłuższą metę). Ale za to będzie można włożyć gołą rękę do ula, złapać garść pszczół, zgnieść i nie dostać choćby jednego żądła. Miodu pozyskanego z uli stojących na skraju monokultury rzepakowej będzie na tony. Pszczelarze będą się cieszyć.
Czyli pszczoły bez leczenia będą - poza pasiekami. A na pasiekach nie będzie. Bo zdolność do pracy jest wprost powiązana z brakiem porażenia pasożytem. Zatem trzeba pszczoły chemizować, aby mieć zbiory. Chyba że miód stanieje tak, że pszczelarstwo stanie się tylko nieszkodliwym hobby. To wcale nie jest niemożliwe. Ale mało prawdopodobne.
#### Sztuczne zapylacze
Kolega mi ostatnio często sprzedaje wizję sztucznych zapylaczy, różnych mikro (bo przecież nie nano!) botów, które w zastępstwie pszczół będą jeszcze lepiej zapylać uprawy monokulturowe, na które przecież jesteśmy skazani wobec ciągłego przyrostu ludzkiej populacji. Otóż nie jestem pewien, czy to się szybko wydarzy. Skoro natura zwykle wybiera rozwiązanie *wystarczająco* dobre, wcale nie zawsze najlepsze, możliwe, że zamiast tego po prostu biznes produkcji pszczół załatwi problem. Byle było gdzie te pszczoły produkować, a wtedy po prostu chętni na zysk rozwiozą je snadnie po sadach i polach. I zainkasują. A te mikroboty może i się pojawią, w końcu w samym rolnictwie mamy mnóstwo różnych sytuacji przyrodniczych. Zatem może wejdą na rynek, ale z pewnością nie na cały i nie tak prędko. Pewne zręby technologii już istnieją, ale od zrębów do gotowego, rynkowego rozwiązania droga daleka.
Mikroroboty mają bardzo poważną wadę obok tej wielkiej, potencjalnej zalety: nie zbierają miodu. Czyli są zwykłą robotą (jak to roboty), zero radości.
=> https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/9/98/Dwv_honey_bee.jpg Wirus zdeformowanych skrzydełek [IMG]
## A potem nadchodzi starość, choroba i śmierć
Wreszcie okazuje się, że pszczoły, tak czy owak, niesłusznie i wbrew oczekiwaniom - umierają. Wiem coś o tym, bo pierwszy sezon pszczelarski do szczęśliwych nie należał. 98% strat - nieźle, jak na początek. Ktoś powie: dupa, nie pszczelarz. Oczywiście, że tak, co ja wiem po jednym sezonie? Ale swoje oczy mam:
* Nie mając wprawy nie dzieliliśmy rodzin intensywnie, więc ich to nie osłabiło.
* Większości rodzin w ogóle nie zabieraliśmy miodu, a jeszcze dokarmialiśmy.
* Z pozostałych zabraliśmy nie więcej niż 4kg a zwykle maks. 2kg - i też dokarmialiśmy.
* Zgodnie z założeniem pierwszego roku pszczelarzenia postanowiliśmy nie wchodzić z głową i fryzurą od razu na najwyższe C (muzyczne oznaczenie tonu) pszczelarstwa naturalnego, czyli całkowite odstąpienie od leczenia - podaliśmy wszystkim rodzinom tymol. Cóż, gdybyśmy wiedzieli, że i tak padną, to byśmy im go nie dali. Przynajmniej padłyby jako nieleczone i przyjęto by nas do elitarnego klubu hardkorowców wyklętych, którzy podobno (w kilku!) zagrażają **całemu pszczelarstwo polskiemu**. Tak! Ale zagranicznemu już nie, bo pszczoły przestrzegają linii granicznych i na Białoruś nie latają.
A jednak pszczoły nam padły i to praktycznie wszystkie, skoro przeżyła tylko jedna. Wykonaliśmy zatem podejście numer dwa i zakupili kolejną partię. Tym razem nie tylko nie padły, ale bardzo ładnie się rozwijały, dały nam wielką radość z pszczelarzenia. Oczywiście nie zrobiliśmy numeru hardkorowego, czyli nie puściliśmy tych hodowlanych buchwastów bez leczenia w zimę. Dostały tymol mniej więcej tak samo jak rok wcześniej, a w okresie bezczerwiowym kroplówkę z 3,5% roztworu kwasu szczawiowego, tak zwany OAD (Oxalic Acid Dribble). I co? I żadna nie padła od warrozy. Tym razem dały nam w kość myszy. A największe straty przynieśli nam złodzieje, którzy zabili cały toczek kradnąc miód zimowy, pewnie na bimber - choć to dowodzi, jakimi głupcami są złodzieje, toż taniej byłoby tę samą ilość cukru po prostu kupić.
A tak staraliśmy się być rozsądni. Żadnego łapu-capu. Po troszeczku, kroczek za kroczkiem, sceptycznie i ostrożnie. Ale nie pomogło. Pszczoły umierają, cokolwiek byśmy nie robili. Pozostaje jeszcze tylko jedno założenie: początkującym umierają bardziej. To sprawdzimy w najbliższych latach, kiedy stężenie początkowości stopniowo będzie w nas opadać.
Na razie zatem z 98% dobiliśmy do 50% strat. Niezły skok, prawda? Zobaczymy, jak to wyjdzie w następnych sezonach. Kolejny właśnie się zaczyna, bazie się pojawiły na wierzbach.
Darz miód, jak to mówią złodzieje miodu ;-)
O pszczołach mongolskich2019-02-15T23:59:00+01:002019-02-15T23:59:00+01:00Krzysztof Smirnowtag:sdf.org,2019-02-15:/flamenco/2019-02-15_o-pszczolach-mongolskich.gmiDyskusje na ten temat ciągle trwają. I nie tylko na polu pszczelarskim. Pszczelarze są, po prostu, jak to powiedział Randy Oliver na jednym ze swoich wykładów, *deviation from the norm*. Czyli odchyłem od normy. Przejmują się sprawami, które reszta świata ma w głębokim poważaniu. Czyli podobnie jak filateliści, żeglarze, obrońcy …Dyskusje na ten temat ciągle trwają. I nie tylko na polu pszczelarskim. Pszczelarze są, po prostu, jak to powiedział Randy Oliver na jednym ze swoich wykładów, *deviation from the norm*. Czyli odchyłem od normy. Przejmują się sprawami, które reszta świata ma w głębokim poważaniu. Czyli podobnie jak filateliści, żeglarze, obrońcy tajemniczych płaskorzeźb z Mount Rushmore...
Skoro jednak przedwiośnie się zbliża i trzeba się wreszcie wziąć za robotę, to może sobie trochę podywagujemy? Czemu nie?
O co chodzi z tym zazdrośnie przeciąganym pojęciem *pszczelarstwo naturalne*? Co w nim jest naturalne?
Przyszła mi na myśl ostatnio nowa analogia. Ale zazębiona ze starą. I wcale nie tak ostatnio. Nawet całkiem dawno... Opowiem od początku.
## Koniki mongolskie
Otóż wiadomo niektórym, że w odległej przeszłości stworzonka z rodziny *Equidae*[1] zamieszkiwały dość rozległy obszar stepów i lasostepów rozciągający się od Morza Czarnego po Zatokę Meksykańską (o ile wówczas już była, bo czy o czymkolwiek możemy mówić, że było jeszcze zanim się o tym dowiedzieliśmy?). Zanim ludzie zasłużyli na swoją łacińską nazwę, osiągnęły już podobno wzrost półtora metra w kłębie. Na samej trawie!
=> https://pl.wikipedia.org/wiki/Koniowate 1: https://pl.wikipedia.org/wiki/Koniowate
Kiedy ludzkość podjęła swoją wędrówkę na Wschód (pierwszy wariant *Drang nach Osten*), skwapliwie żywiła się nimi, nie zwracając uwagi na fakt, że wcześniej wypadałoby je udomowić. I tak w Ameryce Północnej te sympatyczne zwierzątka wkrótce wyginęły (choć nie twierdzę, że z pomocą ludzi), a w Eurazji przetrwały na gigantycznej (choć tylko nieco większej od amerykańskiej Wielkiej Prerii) przestrzeni Azji Centralnej. Kilka tysięcy lat przed naszą erą plemiona koczujące przez jej przestwór i korzystające jak zwykle z mięsa ówczesnej odmiany koniowatych, czyli *Equus*, odkryli, że znacznie łatwiej jest pędzić stada trawożerców **przed** sobą, niż uganiać się **za** nimi po bezdrożach (niby różnica niewielka, ale jednak). Tak doszło do oswojenia, a wreszcie udomowienia koni, które najpierw hodowano dla mięsa tworząc z nich ogromne stada (znakomity magazyn żywności), osiągające pono nawet kilka tysięcy sztuk. Nomadom oczywiście zależało, aby rzeźne konie rosły duże i okrąglutkie, bo im większy koń, tym więcej mięsa (a jednocześnie wciąż słabo postrzegano kwestie zasady zachowania energii, a zatem i przepływu biomasy z trawy do koni, czyli związek między ilością trawy strawionej przez konie, a szybkością przyrostu masy tychże). Potem odkryto, że kotlety na kopytach mogą (oprócz przybierania na ciele) przecież nosić juki, a co przeszkadza im też czasem przetargać na *travois*[2] babcię, skoro już starowinka nie może chodzić? Dość już urosły, żeby poradzić sobie z takim zadaniem. Wreszcie koczownicy zrozumieli, że jeżeli na grzbiecie konia położy się kulbakę, to stadne i w gruncie rzeczy niezbyt bystre zwierzę zamieni się w wehikuł, który stępa idzie w tempie kłusa dorosłego mężczyzny, a jego kłus jest szybszy od sprintu. Tak narodził się koń współczesny, czyli *Equus caballus*.
=> https://en.wikipedia.org/wiki/Travois 2: https://en.wikipedia.org/wiki/Travois
=> https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/4/42/Mongolian-horse.jpg Konik mongolski - wszechstronna maszyna [IMG]
Ale w międzyczasie wydarzyło się coś, na co chciałbym zwrócić uwagę: otóż ludzie przemierzający stepy, nie siejąc i nie orząc, a jedynie przejmując władzę w stadach i dzieląc między siebie pastwiska, zdołali rozmnożyć konie ponad "przewidzianą przez naturę" miarę. Przejęli od zwierząt kwestię wyboru pastwisk, planowanie tras przemarszów, wyszukiwanie poideł, a wreszcie zaczęli je chronić przed licznymi amatorami koniny (rezerwując sobie wyłączność). Prawdopodobnie doszedł do tego popyt zewnętrzny, przecież duże, łagodne, samobieżne źródło mięsa, o bardzo małych wymaganiach paszowych (żre dokładnie to, co rośnie przy drodze) to świetny towar eksportowy: nie wymaga wozów do transportu, wręcz przeciwnie - jeszcze jeden pociągnie (tak zwaną *arbę*[3], dwukółkę towarową, pierwowzór rydwanu). Na targu można opylić towar, wóz i konia. Czysty zysk. A na drugim koniu wrócić na rodzinne stepy, targając za pazuchą woreczek ze złotem i szlachetnymi kamieniami...
=> https://sjp.pl/arba 3: https://sjp.pl/arba
=> https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/6/60/%D0%98%D0%BB%D0%BB%D1%8E%D1%81%D1%82%D1%80%D0%B0%D1%86%D0%B8%D1%8F_%D0%BA_%D1%81%D1%82%D0%B0%D1%82%D1%8C%D0%B5_%C2%AB%D0%90%D1%80%D0%B1%D0%B0%C2%BB._%D0%92%D0%BE%D0%B5%D0%BD%D0%BD%D0%B0%D1%8F_%D1%8D%D0%BD%D1%86%D0%B8%D0%BA%D0%BB%D0%BE%D0%BF%D0%B5%D0%B4%D0%B8%D1%8F_%D0%A1%D1%8B%D1%82%D0%B8%D0%BD%D0%B0_%28%D0%A1%D0%9F%D0%B1.%2C_1911_%D0%B3%D0%BE%D0%B4%29.jpg Wstyd, że na polskiej Wikipedii nie ma hasła "arba"... [IMG]
Tu warto popaść w dygresję, że nazwa *Arabowie* nie przypadkiem brzmi podobnie do słowa *arba* (lub jej wariantów *arawa*, *araba*) - *Arab* to wg najstarszych inskrypcji po prostu koczownik. Ale jest jeszcze inne skojarzenie, z innej beczki: *arable land* oznacza "ziemia orna" po angielsku. Znakiem tego nie tylko my mamy co nieco na odwrót (tzn. angielskie *ara-* to w rzeczywistości nasze *ora-*, czyli "orać", ale pęd nadany skojarzeniom nie chce się łatwo zatrzymać, więc przychodzi mi na myśl łacińskie *ora et lab***ora**, z tym, że łacińskie *ora* ma raczej związek z *hora*, czyli naszym *chór*, a może i mongolskim *chuuraal*, po staromongolsku *kurultaj*, co dowodzi, że ałtajscy koczownicy musieli kontaktować się z indoeuropejczykami już w prehistorycznej przeszłości)...
Ale do rzeczy.
O co mi chodzi w tej analogii?
Otóż przede wszystkim o to, że oto mamy kolejny przykład zwierzęcia, które rozprzestrzeniło się na cały świat dzięki temu, że stało się niezwykle użyteczne dla ludzi. W tym czasie dało z siebie uczynić wprost setki ras, podras i odmian, o różnych cechach i użyteczności.[4] A na samych swoich rodzinnych stepach dało się pomnożyć, rozwinąć, powiększyć, przekształcić pod potrzeby, nie bardzo daleko, ale jednak, od swojego pierwotnego kształtu. Kto nie wierzy, niech popatrzy, czym różni się nawet konik mongolski od konika Przewalskiego. Konie przejęły wszelkie ciężkie prace od ludzi na długo przed tym, jak do tego celu wynaleziono maszyny. Ale nie wcześniej, niż wynalazek niewolnictwa.
=> https://pl.wikipedia.org/wiki/Kategoria:Rasy_koni 4: https://pl.wikipedia.org/wiki/Kategoria:Rasy_koni
## Jak to się ma do pszczół?
Znaczy, jak się mają konie do pszczół. Otóż tak się to ma, że zastanówmy się nad losem tych pięknych, łagodnych, użytecznych i przecież szlachetnych zwierząt (ciągle mam na myśli konie). W jak wielu klimatach żyją, jak wiele różnych ziół trawią, jakiego wspomagania od ludzi wymagają? Otóż łatwo zauważymy, że w wielu rejonach świata konie żyją dość swobodnie - czy to na stepach Mongolii i Kazachstanu, czy na brazylijskiej Pampie, tworzą stada, których życiem człowiek zawiaduje w dość ograniczonym stopniu - a jednak jakoś sobie radzą.
Tak samo się ma rzecz z pszczołami, też jakoś sobie radzą żyjąc w sąsiedztwie człowieka, nie koniecznie na jego pasiekach. Czy raczej radziły, dopóki nie nadeszły parazyty o zabójczej sile. Bo teraz to jedni mówią to, a drudzy pstro. Pszczoła, zgodnie z dzisiejszym stanem wiedzy, podążała do Europy wraz z roślinami owadopylnymi ścigając cofający się lodowiec (zważywszy, od ilu eonów istnieje gatunek, z tego ilu milionów lat żywi się nektarem z kwiatków, prawdopodobnie nie była to jej pierwsza migracja na północ). W tym samym pochodzie wędrowali ludzie wypychani przez innych ludzi ze swoich siedzib, szukający nowych siedlisk. I podobnie do pszczół zmieniali swoje obyczaje w celu przeżycia w nowym klimacie. Gdy pszczoły przystosowały swoje zachowanie wypracowane na okresy bezpożytkowe do przetrwania zimy, podobnie ludzie nauczyli się odpoczywać zimą, a intensywnie pracować w okresie wegetacji. Kiedy stopniowo rozwinęli obyczaje z myślistwa i zbieractwa jeszcze na rolnictwo i pasterstwo, ich związek z pszczołami uległ pogłębieniu.
Bez wątpienia dostrzeżono związek między występowaniem pszczół a powodzeniem zbiorów niektórych roślin. Wiadomo, że starożytni bardzo cenili produkty pszczele i szybko nauczyli się przesadzać pszczoły z ich "naturalnych" siedliszcz w sztuczne, zbudowane przez ludzi. Służyło to oczywiście ułatwionej eksploatacji, ale gdyby przynosiło szkodę owadom, nie dałoby z pewnością długotrwałego rezultatu - a przecież dało. Sądzę, że pszczoły korzystały na zwiększonej ilości potencjalnych miejsc do zasiedlenia, gdyż potencjał pożytkowy terenu nie był przez nie w pełni wykorzystany. Innymi słowy otaczało je więcej żarcia, niż mogły zjeść, więc dzięki ludziom, którzy pobudowali dla nich domki, rozmnażały się do nowych granic możliwości. Odwieczna koegzystencja pszczół i ludzi przyniosła skutki kulturowe: owady ubóstwiano równocześnie z eksploatacją. Rzymianie wozili pasieki statkami w rejony zasobne w pszczele pożytki, ale opanowane przez barbarzyńców, lub trudno dostępne dla pszczelarzy. Zakładali także pasieki na wyspach, gdzie pszczoły bez ich pomocy by nie dotarły. Uważa się, że w rejonie Śródziemnomorza doszło do naturalnej selekcji faworyzującej zdolność orientacji, gdyż starożytne pasieki to były po prostu sterty glinianych rur lub stosy dzbanów, czasem kute w skałach jamy.[5] Robotnice musiały poprawić umiejętności znajdowania domu po powrocie z furażu.
=> http://www.megalithic.co.uk/article.php?sid=10426 5: http://www.megalithic.co.uk/article.php?sid=10426
### Hipoteza czerwonej pszczoły
Tutaj *ad vocem* (tzn. czy można samemu sobie *ad vocem* coś dodać?) pozwolę sobie wtrącić, że kiedyś taki pomysł mi strzelił do głowy: otóż mam wrażenie, że tylko pszczoła włoska (*Apis melifera ligustica*) przenosiła czerwone odwłoki. Nie mam 100% pewności, ale myślę, że mam rację. Inne rasy były albo ciemne, albo w paski (różniste). Stąd pomyślałem sobie, zważywszy fakt, iż pszczelarstwo na terenach Śródziemnomorza istnieje od zarania cywilizacji, a nawet dłużej, a rozprawy na jego temat pisano jeszcze przed naszą erą, czy to możliwe, że ci antyczni hodowcy postanowili nadać pszczole pasiecznej ów specyficzny, łatwy do odróżnienia od ciemnej pszczoły dzikiej (i półdzikiej) wygląd? Właśnie po to, aby móc łatwo odróżnić, czy w danym ulu (czyli takim raczej dzbanie lub rurze) czerwi matka o właściwym pochodzeniu... Myślę, że znakowania wówczas nie stosowano.
=> http://www.megalithic.co.uk/a558/a312/gallery/malta/Xemxija_Roman_Apiaries_01.jpg Apiarium w Xemxija na Malcie [IMG]
Mając potencjał w postaci różnych pszczół zaczęli preferować te o bardziej czerwonych odwłokach. Dostrzegli, że lepiej się prowadzą koło człowieka od ciemnuszek-czarnuszek, więc selekcjonowali na wygląd i w taki oto sposób przez wieki utrwalali tę cechę. Możliwe? Niewykluczone?
### Koniec hipotezy - jedziemy na Północ
Tymczasem na ówczesnej najdalszej Północy, czyli na obszarach Środkowej Europy, południowej Skandynawii i Brytanii, pszczoły migrowały dalej w koegzystencji z bartnikami, którzy dziali dla nich kolejne siedliska. Równocześnie zasiedlały też każdą nadającą się dziuplę lub jamę. Czasem dany teren zasiedlały samodzielnie, a czasem człowiek pomagał im wykonać daleki skok.
Zatem proces migracji tych owadów uległ przyspieszeniu: zablokowane na linii Uralu na około 5 wieków, dostały "autostradę" w postaci tras zmierzających ku Dalekiemu Wschodowi. Przymusowo i na różne inne sposoby przesiedlani na wschód osadnicy ruscy (i okoliczni) zabierali ze sobą za Ural rośliny miododajne, a razem z nimi i pszczoły, które na nowym terytorium szybko odkryły obfite źródła pożywienia. Dziś Rosjanie nadają im własną nazwę: pszczoły dalekowschodnie. Bo wypracowały własny zestaw cech zachowania, między innymi większą skłonność do rójki. Miłośnicy z Ameryki nazywają je Raszynbiz (*Russian bees*), a u nasz wołają je "Primorskie". Czterysta lat później tęgie głowy wpadły na pomysł, jak przewieźć pszczoły z Europy przez Ocean Atlantycki. Udało się, kószki dopłynęły żywe. Wkrótce potem odnotowano intensywne rojenie się rodzin pszczelich, a Indianie nazwali je "muchy białego człowieka", co miało wiele warstw znaczeniowych: zapewne jedną z nich było spostrzeżenie, że na życzliwym w miarę terytorium błyskawicznie się mnożą, powielają, rozprzestrzeniają, a odrębną, że potrafią bronić swojego przy pomocy bolesnych użądleń, co bardzo przypominało zachowanie białych osadników. W następnych latach pszczelarstwo w Północnej Ameryce często polegało na wyprawie do lasu, znalezieniu dziupli, zwaleniu drzewa i wyrabowaniu całego zapasu miodu. Bo drzew było, zdawało się, nieskończenie wiele, a wokół siedlisk bladych twarzy aż roiło się (nomen omen) od pszczół. Tymczasem czarna pszczoła iberyjska w Południowej Ameryce radziła sobie jako tako, ale wystarczająco dobrze, żeby kontynuować prace nad jej utrzymaniem. W rejonie kolonizacji katolickiej dostawy wosku miały zasadnicze znaczenie dla funkcjonowania katedr i pomniejszych kościołów (dla niedomyślnych podpowiedź: świece).
=> https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/7/79/Die_Bienenz%C3%BCchter_%28Bruegel%29.jpg Pszczelarze - Petera Breughla Starszego [IMG]
Pod koniec XIX wieku pszczoła europejska znalazła nowe tereny do zasiedlenia w Australii i Nowej Zelandii, przewieziona w ładowniach wind-jammerów (a może już parowców, któż to wie?). I na tym jej migracja, wydawałoby się, mogłaby się zakończyć. Ale tak się nie stało. Toż dopiero w XX wieku zaczęto zakładać pasieki w rejonach do niedawna dla pszczół niedostępnych - na atolach Oceanu Spokojnego, ale też w zimnych stanach Kanady, a także w środkowej i północnej Skandynawii. Dzięki dość wczesnemu opanowaniu sztuki zimowania w stebniku pszczelarze zaczęli podążać z pasiekami także coraz dalej na północ wielkich równin Rosji i Syberii. Dla ludzkiej frajdy pszczoły latają nawet na Islandii, a NAWET na Grenlandii!
Czyli pszczoły, zmienione względnie niewiele, przyjęły los podobny do koni - użytecznej pomocy w gospodarce człowieka, choć zajęły miejsce mniej eksponowane. Nie dało się po prostu na nich jeździć. A jednak można zauważyć pewną istotną różnicę pomiędzy pszczołami zamieszkującymi ich pierwotne (wg współczesnych poglądów) środowisko, tj. lasy i sawanny środkowej Afryki, a tymi, które przewędrowały na odległą północ: te drugie, im dalej od "ojczyzny", tym bardziej zależą od koegzystencji z człowiekiem.
Konie, porzucone przez ludzi przetrwały na odległych atlantyckich wysepkach (jeno zmniejszyły się do rozmiarów średniego mastiffa), lubo na preriach Ameryki, lubo na bagnach biebrzańskich, to przecież przy tej okazji straciły cechy z takim trudem i cierpliwością pokoleń nadane im przez pasterzy, zyskując za to pewną uniwersalność niezbędną im do przetrwania. Zwykle stawały się mniejsze (choć nie tak bardzo jak szetlandy, to w zasadzie wyjątek), bardziej kudłate, aby przetrwać zimę, chude, płochliwe, odporne i nie tak apatyczne. Jeżeli popatrzymy na koniki mongolskie, to zauważymy, że także są nie za duże, bardzo wytrzymałe, żywią się byle czym... Tylko nie płoszą się z powodu człowieka. W końcu z nim współżyją.
=> https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/0/05/Jan-van-der-Straet_Bauerlicher-Bienenstand.png Wiejska pasieka - Jan van der Straet [IMG]
Do połowy XX wieku pszczoły wykształciły kilkanaście wyróżnianych przez naukę ras, ale wszystkie one mniej więcej były "naturalne", tj. powstały w oparciu o selekcję środowiskową bardziej niż wpływy hodowli. Między bajki wkładam mity o złośliwości pszczół sprzed epoki warrozy, bo na starych obrazach sprzed epoki fotografii, dalej na starych zdjęciach przedwojennych i z początku XX wieku, podobnie jak dziś, pszczelarze popisują się pracując przy ulu bez żadnej osłony. Wnoszę z tego, że owady żyjące w pasiekach dość łatwo rezygnowały z silnej obronności wobec człowieka, byle ten człowiek nie zachowywał się jak na powyższej ilustracji...
## Ale o co mi chodzi?
Chodzi mi o to, że... Z okazji pojawienia się roztocza *Varroa destructor* (korelacja czasowa z silnym wskazaniem także na przyczynową) sztuka hodowli pszczół wzniosła się na przemysłowe wyżyny. Dzięki postępom w sztucznej inseminacji hodowcy potrafią uzyskiwać nietrwałe, ale przecież bardzo wydajne linie genetyczne, zbierające znacznie więcej miodu niż potrzebują, za to z kwietnej pustyni (cud?). Łagodne jak muchy plujki, wydajne jak ciągnik Ursus - marzenie pszczelarza.
Ale obszary w Polsce, na którym pszczoły mogą przetrwać bez pomocy, lub ze znikomą pomocą człowieka, kurczą się nieustannie. Wycina się drzewa miododajne, znikają chaszczowiska, *Roundup* wykończył chwasty... Pozostają tereny monokultur, gdzie przemysłowo pozyskane pszczoły jednorazowego użytku będą oblatywać pożytek ze skutecznością 80%, co ucieszy zarówno pszczelarza, jak i rolnika.
Powoli zatem dojdzie do sytuacji, w której znalazły się konie: na ogromnych obszarach bytują tylko odmiany ściśle użytkowe, kompletnie uzależnione od człowieka. Zasobniki "dzikich genów" także stopniowo odchodzą do lamusa wraz z upowszechnieniem się tanich technologii transportowych w krajach nisko uprzemysłowionych. W Polsce na pasiekach już praktycznie nie spotyka się kundelków, pszczół urodzonych w wielopokoleniowym genetycznym misz-maszu. Każdy poszukuje tylko krów fryzyjskich, bo matka pszczela jest dla amatora względnie tania, a zapewnia komfort pracy zgodnie z napisanym specjalnie dla niej podręcznikiem. Ma to jednak pewne wady (przynajmniej dla mnie), które długofalowo spowodują, że pszczelarstwo jako hobby przestanie się różnić istotnie od kolekcjonowania samochodów, kochanek, jachtów, lub dzieł sztuki.
### Uzależnienie od polowania
We wszystkich wyżej wymienionych sztukach zabijania wolnego czasu wszystko sprowadza się do realizacji instynktu łowieckiego: patrzcie, jaki fajny samochód/kochankę/jacht/obraz/znaczek udało mi się upolować! Zamykamy zdobycz w garażu/buduarze/doku/gablocie/klaserze i napawamy szmerem zawiści ze strony kolegów. Bo cała sztuka pszczelarstwa ma się sprowadzać do zaposiąścia jak najbardziej modnej w mojej okolicy i czasie matki pszczelej. Reszta się nie liczy. I tak (podobnie jak u wędkarzy) nikt nie wierzy w nasze przechwałki, ile to ton miodu z ula udało nam się zebrać na naszej pustyni. To znaczy, te nierojliwe, łagodne matki jednocześnie są supermiodne. Nikt w to nie śmie wątpić, w końcu jak się wydaje prawie stówkę za małego robaczka, to chyba nie w bezdurno? Tak to w skrócie starają się nam przedstawić hodowcy i powielacze matek pszczelich - bo to dla nich czysty biznes: pszczelarz, który tylko zakłada i zdejmuje nadstawki miodowe ze swoich uli.
### Końska analogia
Zatem czym dla mnie konkretnie jest to opiewane[6] i osławiane[7] pszczelarstwo naturalne?
=> https://sjp.pwn.pl/sjp/;2495583 6: https://sjp.pwn.pl/sjp/;2495583
=> https://sjp.pwn.pl/doroszewski/oslawiac;5467776.html 7: https://sjp.pwn.pl/doroszewski/oslawiac;5467776.html
Otóż właśnie gospodarką bardzo podobną do tej prowadzonej przez mongolskich pasterzy wobec stad koni, bydła, owiec, kóz... Dopuszczanie maksymalnej samodzielności i samowystarczalności, jaka jest możliwa w danych warunkach. Stawianie jej na pierwszym miejscu, przed wysokością zbiorów miodu. Paradygmat, że zdolność pszczół do przetrwania na moich pasiekach jest ważniejsza od zysku, który raz do roku mogą mi wypracować. To reguła generalna, a nie szczegółowa. Jeżeli coś jest ważniejsze, nie znaczy to, że to mniej ważne nie jest też ważne. To już każdy sobie powinien sam ustalić właściwą hierarchię (ważności).
Niektórzy mogliby zażądać uściślenia tego poglądu. Otóż zawiodą się bardzo: uważam, że nie da się tego zrobić. Bo każdy pszczelarz ma inne warunki. Kluczowe jest prawdopodobnie napszczelenie, ale dalej idą dostepne pożytki, zarówno w swojej cukrowo-białkowej (oraz innej) masie, jak i różnorodności. Gdzieś na tej liście oczywiście znajdą się też tendencje, ambicje i potrzeby pszczelarza, ale w pszczelarstwie naturalnym, poza samym faktem, że pszczelarz musi (inaczej się udusi) posiadać pszczoły, pozostałe spadną gdzieś bliżej końca listy.
Bo nie o konkretnej technice ani technologii prawi pojęcie "pszczelarstwo naturalne", a właśnie o postawie, nastawieniu, z którego człowiek uczciwy wobec samego siebie wysnuje stosowne dla siebie wnioski. I jak to jego pszczelarstwo naturalne będzie wyglądać u niego na pasiece - oczywiście jego sprawa. Pszczelarze lubią bardzo krytykować innych. Tutaj miejsca na to nie powinno być.
Tak to właśnie widzę dziś.
--------------------------------------------------------------------------------
PS: Dlatego regulamin naszych Wolnych Pszczół uważam za sformułowany dość dobrze, choć ostatnie zapisy uczyniły go nieco bardziej restrykcyjnym i skierowanym w stronę sentymentalnej para-moralności. Jednak w ogólnym brzmieniu dopuszcza on dużą swobodę interpretacji, jak kto ma swoją pasiekę prowadzić. W końcu nie po gadaniu, a po efektach ich poznacie[8]. I o to właśnie chodzi.
=> https://www.pasiekalapa.pl/ 8: https://www.pasiekalapa.pl/
Rozmyślania o rolnictwie2019-02-05T23:59:00+01:002019-02-05T23:59:00+01:00Krzysztof Smirnowtag:sdf.org,2019-02-05:/flamenco/2019-02-05_rozmyslania-o-rolnictwie.gmiNa wstępie pragnę podziękować wszystkim, dzięki którym zostałem pszczelarzem. Nie, nie zrobiłem na pszczelarstwie kokosów - choć kto wie, co się wydarzy w przyszłości? Ale zawsze dla mnie najważniejszy był walor edukacyjny. Dotyczyło to każdej działalności, której się podjąłem. Pewnie dlatego wciąż nie jestem bogaty - bo prawdziwe bogactwo dla mnie zawsze …Na wstępie pragnę podziękować wszystkim, dzięki którym zostałem pszczelarzem. Nie, nie zrobiłem na pszczelarstwie kokosów - choć kto wie, co się wydarzy w przyszłości? Ale zawsze dla mnie najważniejszy był walor edukacyjny. Dotyczyło to każdej działalności, której się podjąłem. Pewnie dlatego wciąż nie jestem bogaty - bo prawdziwe bogactwo dla mnie zawsze płynęło z nauki. Dzięki temu, choć bogaty nie jestem, to takim się czuję. Bo wciąż przybywa mi wiedzy, poznania, świadomości, jak kręci się ten świat.
Co mnie tak najszło, żeby dziękować? Ano, myślę tak sobie (bo zima, nie ma co robić, co najwyżej myśleć), że gdyby nie pszczelarstwo, to pozostałbym w tej materii ciemny jak tabaka w rogu. Żyłbym wygodnymi (bo oj, wygodne są, wygodne) złudzeniami mieszczucha, że jak się posadzi, to samo wyrośnie. Że przyroda to ptaszki i kwiatki, które tak się kochają, że gdyby nie wraże spiski wrednych ludzi, to świat byłby szczęśliwy, że aż. Że to całe rolnictwo to zupełnie prosta sprawa jest, wystarczy taki sobie pierwszy lepszy tuman w kufajce, beretce i gumofilcach, aby temat ogarnąć.
Co z tego, że za każdym razem, gdy przejeżdżam przez wieś (dowolną), widzę zaparkowane siewniki, kultywatory, pługi, opryskiwacze, uporządkowane pola, ogrodzenia, zbiorniki wodne? Oko się po tym prześlizguje i na dobrą sprawę nie zauważa.
Dlaczego?
Bo nas, miastowych, nie uczą. Tzn. kiedyś próbowali nam do głowy wtłoczyć cokolwiek na temat rolnictwa, ale robili to na stary, dobry, peerelowski sposób: tłuczkiem do mięsa. Więc podobnie do języka rosyjskiego (większość moich rówieśników ani be, ani me, ja go znam niejako z domu) człowiek się tego nie uczył. Bo to mało atrakcyjne się wydawało, te gleby, oborniki, te kwintale z hektara, siewniki, przedplony... A tu się nagle okazuje, że w ten sposób unikałem wiedzy o dość kluczowym aspekcie życia: jedzeniu. Samym początku jedzenia, które zanim trafiło do sklepów, musiało na jakimś polu wyrosnąć, a czasem też dać się zjeść zwierzętom. A przecież wydawałoby się, że jedzenie to prosta sprawa. W końcu każdy je, więc każdy musi się na tym znać i się zna. Czyżby? No to powiedzcie mi, piękni panowie, czymże jest cebula? Który fragment szparagu zwykliśmy zjadać? Że już nie zapytam o praktyczne aspekty ich pozyskiwania...
Do tego właśnie służy rolnictwo. Jest to cały świat praktycznej wiedzy i metody. Najstarszy (wbrew stereotypom i głupim powiedzonkom) biznes ludzkości.
### Ale do rzeczy, to w końcu blog pszczelarski.
Podobnież, aby pozyskać coś około 2/3 z listy powszechnie pożeranych produktów, rolnictwo potrzebuje wsparcia zapylaczy. Pół biedy, jeżeli one same się klują na danym terenie i zapewniają, lepiej bądź gorzej, usługi dla agrobranży. Gorzej, kiedy na dużym obszarze powstaną tak zwane monokultury, pośród których dziko snującym się zapylaczom będzie naprawdę trudno przetrwać. Wówczas potrzebne jest wsparcie zapylaczy nie tyle udomowionych, co zaulowionych, czyli często pszczół.
W rzeczywistości ostatnio polscy monokulturyści z nie tak znowu tajemniczych dla mnie powodów wolą wydać forsę na jednorazowe gniazda trzmieli, albo na własną rękę uhodować sobie murarki, niż skorzystać z usług pszczelarzy. Problem jest złożony. Jeśli chodzi o pszczoły miodne. Bo z nimi nigdy nic nie jest proste...
W krajach cywilizowanych mamy dwa modele współpracy pszczelarz ⇔ rolnik:
* rolnik nie płaci za zapylanie, ale pomaga, jak może, udostępnia możliwie wygodne miejsce na toczek, pilnuje reżymu produkcyjnego, aby zminimalizować ryzyko dla pszczół, najlepiej do zera, lokalny samorząd dba, aby pszczoły były porządnie i równomiernie rozstawione, zgodnie z mapą i cyklem upraw,
* rolnik płaci za zapylanie, wówczas mniej się przejmuje ryzykiem, szczególnie, że stawki często dobiegają kosztu nabycia nowej rodziny pszczelej w formie pakietu lub odkładu. Czyli jeżeli pszczelarz straci na jego plantacji pień, to zaraz go sobie gdzieś kupi i w przyszłym roku znowu będzie miał czym zapylać na zapylanie. Tak czy owak po zawarciu kontraktu, w którym ma ustalone, gdzie ma stanąć i w jakiej liczbie rodzin pszczelich, dalej wszystko zależy od niego.
Tak by to w skrócie wyglądało. Oczywiście w dużym skrócie. Gdyby życie było takie skrótowe, to wszystkie sprawy szły by nam o wiele lepiej i prościej...
=> http://pasieka.smirnow.eu/obrazki/pszczelarstwo/2018-10-20/2018-09-21_PIL_03_Ale_zaroslo.jpg Ale zarosło [IMG]
A u nasz, tj. gdzieś tak na wschód od Odry, na południe od Bałtyku i pod warunkiem, że nie po niemiecku, dzieje się, panie dzieju, zupełnie inaczej:
* rolnik nie płaci za zapylanie, tylko łaskawie zgadza się, aby pszczelarz postawił swoje ule, ale nie za blisko, żeby nie przeszkadzał. W zamian przyjmie tradycyjny "podarek" w postaci licznych słojów miodu, wszystko jedno już, czy to z jego pożytku, czy z innego, a czasem, czemu nie, pieniądze,
* rolnik nie troszczy się o interes pszczelarza, jeżeli obok będzie się chciał postawić inny, a mu to nie przeszkadza, to wszystko jedno, a może nawet lepiej,
* pszczelarz boi się rolnika, bo to najgorszy truciciel pszczół jest.
Wynikałoby z tego, że na wschód od Odry mamy tak kwitnące rolnictwo, że okazjonalne loty pszczół i innych zapylaczy w zupełności mu wystarczą, gdy na zachód od tej rzeki bez współpracy pszczelarzy z rolnikami ani rusz. Cóż, faktem jest naukowo stwierdzonym, że pszczoły miodne stanowią zaledwie parę procent (lub wręcz mniej) całej biomasy zapylaczy. Czyli jest tychże mnóstwo, a o większości tu już i nie zwykły miastowy nie słyszał. A rolnik, czego miastowi nie wiedzą, nie jest miłośnikiem przyrody, tylko jej zarządcą. Jego praca na tym polega, że przyroda ma pracować dla niego. Czyli dla nas.
Ale czasami to "dla nas" nie oznacza akurat pszczelarzy.
### Znowu o dzikości.
Ostatnio znowu udało się totalnej opozycji politycznej rozkręcić teatrzyk na mediach społecznościowych: otóż nagłośnili problem odstrzału dzików. To, że opozycja próbuje takie rzeczy robić, wcale mnie nie dziwi. Zdziwiło mnie, jak wielu moich, wydawałoby się, wykształconych, inteligentnych i oczytanych, w świecie obytych znajomych dało się złapać na ten lep. Otóż okazuje się, że dzików strzela się coraz więcej od trzech dekad. We wszystkich krajach europejskich, gdzie dziki występują. A tu nagle komuś się dzwonek włączył... Dlaczego? Można podedukać. No to dedukajmy.
Dzięki rosnącym uprawom roślin pod pasze i biopaliwa dziki mają więcej żeru niż kiedykolwiek w historii. Kukurydza rządzi. Skutek jest oczywisty: więcej dzików. A do tego jednakowoż się ociepla, powoli, ale jednak. Skutek nieoczywisty: locha może mieć nie jeden, a dwa mioty w roku. **Poprawka ze źródła w postaci Lasów Państwowych: locha nie może mieć dwóch huczek w roku. Ale dojrzewa szybciej, więc wcześniej zaczyna rodzić.** A w jednym miocie po kilka, a czasem nawet kilkanaście zdrowych warchlaczków, które dzięki sytemu karmieniu dożyją zdolności rozrodu w większej odsetce. Przyrost geometryczny z iloczynem 4-5? Możliwe. Przepowiednie maltuzjańskie się nie spełnią, ale że musiało je dupnąć jakąś chorobą, to już nic dziwnego. No to najprostszym rozwiązaniem przeludnienia (przedziczenia) wydaje się rozludnienie (rozdziczenie), metodą bezpośredniej aplikacji ołowicy. A czy to coś pomoże? Trzeba by zapytać w innych krajach zmagających się z ASF, gdzie to już zastosowano. Ale chyba w tym wypadku akurat choroba uderza wszędzie mniej więcej równocześnie. Czyli odstrzał jest standardowym sposobem profilaktyki chorobowej znanej i stosowanej wszędzie, gdzie dzikie populacje utrzymuje się w lasach państwowych. I tyle z dyskusji. Niektórzy wierzą, że w Europie istnieją jakieś dzikie lasy, a w nich dzikie dziki, że przyroda sama się reguluje, a motylki siadają na kwiatkach z miłości. Mieszkają za daleko od lasu widocznie...
=> http://bi.gazeta.pl/im/74/e8/10/z17729140IER,Stado-dzikow-spacerujacych-przez-miasto.jpg źródło: gazeta.pl [IMG]
Z moich anegdotycznych doświadczeń: jeszcze parę lat temu po ulicach mojej miejscowości biegały stada po kilkadziesiąt dzików (były i mniejsze, ale), oczywiście większość to warchlaki w różnych stadiach rozwoju. Obserwacja anegdotycznie potwierdzona z powyższą dedukcją. W zeszłym roku w okolicznych lasach zbierano truchła i dokonano profilaktycznego odłowu. Tyraliery szły przez lasy i zbierali, zbierali... Podobno było okropnie, nie dziwię się wcale. Ale zeszłego lata i jesieni dziki się już po mieście nie pałętały. Wnoszę, że ASF do spółki z działaniami służb leśnych znacznie ich populację ograniczyły. Te tyraliery biegające po lesie pewnie skłoniły stada do wyprowadzki w spokojniejsze rejony.
### Ale co ma to wspólnego z pszczołami?
Otóż coś tam ma. Jeżeli rosnąca populacja dzików zaowocowała silną chorobą, która narusza interesy rolników (którzy jednocześnie wyrastają populację dzików udomowionych czyli świń) poprzez pośrednie porażanie chlewni wirusem ASF, to może podobne zjawisko występuje też w pszczelarstwie?
Na chwilę odpłyńmy w filozololo i wspomnijmy Alberta Schweitzera[1]: *Jestem życiem, które pragnie żyć, pośród życia, które pragnie żyć*. Wszystko jest ze sobą powiązane, choć może nie koniecznie zgodnie z efektem motyla, to jednak. Zmieniając jeden czynnik środowiskowy wpływamy na inne, które wpływają na jeszcze inne... Czyli raczej zgodnie z efektem lawiny. Tak by pomyślał Malthus zapewne, bo lubiał (wiem, mówi się "lubił") ekstrapolować. Ale ja pomyślę inaczej. Nazwijmy ten efekt *samowygasającą lawiną*. Zmiana środowiska w jednym miejscu pociąga za sobą zmiany w innym. Ale w sferze ożywionej reakcja sprowadza się do możliwie ograniczonej przemiany, aż stopniowo, jedna warstwa po drugiej, zmieniać się muszą coraz mniej. Aż można nawet znaleźć miejsce, w którym te odkryte przemiany już żadnego wpływu zgoła nie wywarły. Jeżeli jednak ta zmiana byłaby większa, bardziej radykalna, to zapewne jej granice by się nieco poszerzyły, tj. objęły sobą większy obszar i więcej różnych organizmów. Koniec filozololo.
=> https://pl.wikipedia.org/wiki/Albert_Schweitzer 1: https://pl.wikipedia.org/wiki/Albert_Schweitzer
Jeżeli zatem wysiłkiem pszczelarzy utrzymuje się rozbudowaną ponad miarę populację pszczół, to może nieuniknione jest, że muszą one chorować i wciąż umierać? Bo po prostu taki właśnie rytm, czy też strategię przetrwania ustaliliśmy we współpracy z owadami: one mrą, a my je namnażamy, serwujemy cukier i leki.
=> http://pasieka.smirnow.eu/obrazki/pszczelarstwo/2018-10-20/2018-09-19_DOM_01_Wieczorne_karmienie.jpg Wieczorne karmienie [IMG]
Oczywiście wszystko to przy założeniu, że populacja pszczół jest rozbudowana ponad jakąś tam miarę. Moja robocza hipoteza, całkowicie niepodparta żadnymi istotnymi badaniami naukowymi, mówi, że liczba pni w Polsce i okolicach od trzech dekad utrzymuje się mniej więcej na tym samym poziomie licząc w cyklach wieloletnich. Małe załamanie nastąpiło na początku lat '90-tych, bo znacznie spadło zainteresowanie pszczelarstwem. Ale już wraca, choć doprawdy nie wiadomo, czemu.
Boć (wracając płynnie do rozważań o rolnictwie) corocznie w Polsce zasiewa się ok. 400 tysięcy hektarów rzepaku (dla dokładności: w 2017r obsiano dwukrotnie więcej, bo 0,8mln ha) ozimego. Do zapylenia jednego hektara potrzeba od dwóch do czterech rodzin pszczelich średnio (to uproszczone wyliczenie, wydajność cukrowa rzepaku z hektara waha się od 50 do 150kg, przy skuteczności oblotu 60% mówimy o ilościach od 30kg do 90kg). Czyli w maju mamy co roku robotę dla 800 -1600 tysięcy pni na rzepakowych polach. Nawet dzieląc tę liczbę na pół, nie wierzę, powtarzam, nie wierzę, że tyle uli pszczelarze przewożą co roku na żółte kwiatki. Wniosek z tego taki, że:
* coś ten rzepak jednakowoż zapyla,
* pomijając częściową wiatropylność rzepaku, który ma otwarte pylniki, więc w jakimś stopniu na dużym polu może sam się obsłużyć,
* korzyści z takiego niedopylonego rzepaku są i tak ogromne,
że i tak moglibyśmy podwoić populację pszczół ulowych w Polsce, a wciąż by w maju miały co robić (konkretnie mówimy o ok. 600mln złotych potencjalnej korzyści dla rolnika sprzedającego plon w skupie, nie liczymy miodu). A rolnicy i tak mają to w de i dalej trzy kolejne litery (cztery, to narzędnik).
W okolicach Warki i Grójca rośnie sobie około 40 tysięcy hektarów sadów. Wszystkie do zapylenia, też w maju. Żeby to obsłużyć, potrzeba około 80-100 tysięcy pni (osobno od rzepaku, bo kwitną w podobnych terminach). A sadownicy hodują sobie murarki i kupują trzmiele, bo kontaktu między pszczelarzami i rolnikami brak. Łącznie w Polsce mamy podobną liczbę hektarów sadów, co pod uprawą rzepaku.
Czyli przynajmniej w maju pszczoły miałyby co robić.
=> http://pasieka.smirnow.eu/obrazki/pszczelarstwo/2018-10-20/2018-10-06_LAS_01_Rzepak_na_przyszly_rok.jpg Rzepak na 2019 [IMG]
Może napiszę dalszą analizę pożytków rolnych w skali kraju, aby samemu dla siebie osądzić, jak to wygląda na przestrzeni całego sezonu, ale nie w tym tekście. Nie w tym tekście.
Tutaj dość skonkludować. Bardzo prawdopodobne, że pożytków w Polsce wystarczy jeszcze na wiele pszczelich rodzin. Choć przecież nie w każdym rejonie kraju. I nie przez cały sezon. Ale wielu pszczelarzom już takie zjawisko jest wiadome. Leją w przerwach syrop cukrowy i mają kwitnące pasieki. Toż pomidory w Polsce świetnie się udają w cieplarniach, szklarniach i inspektach i jakoś nikt z tego powodu nie robi tragedii... Ba, te własne, inspektowe, postrzegane są właśnie jako "naturalne", lepsze od sklepowych. I często dużo w tym racji, jak przypuszczam, ale nie będę popierał badaniami, niech sobie kto ciekawy sam pogrzebie.
### W ten sposób, mam nadzieję, zbliżamy się do conclusum
Otóż o co mi się właściwie rozchodzi (mam nadzieję, że sobie przypomnę)? Chodzi mi o to, że narzekanie na szkodliwe dla środowiska rolnictwo oczywiście nie ma grama sensu. Ono się nie zmieni, bo rządzą nim reguły dobrych praktyk zarządczych. To biznes obarczony ogromnym ryzykiem, z którego co prawda można mieć wielkie zyski, ale one z trudem pokrywają to ogromne ryzyko. Rolnictwo się zmienia na lepsze, ale zmianami kierują odkrycia naukowe, praktyczne wdrożenia, opłacalność produkcji, niwelacja ryzyka, a nie chciejstwo pszczelarzy. Jeżeli coś poprawiono na korzyść pszczół, to dlatego, że uznano to za bardzo ważne dla rolnictwa, a nie dla owadów. Ewentualnie wydarzyło się to przy okazji, jako skutek uboczny. *Undocumented feature*, jak mawiają programiści.
Pszczelarze starszej daty twierdzą, że dobry rok zdarza się raz na 5-6 lat. Reszta to większa lub mniejsza bryndza. A przecież podobnie jest w wielu gałęziach rolnictwa: a to wiosna mroźna, a to lato suche lub mokre, a to jesień mroźna, a to zima ciepła...
Może właśnie ubiegły sezon to był właśnie ten dobry rok (ponieważ nie jestem już młodzieniaszkiem, znakiem tego takich dobrych lat jeszcze w mojej praktyce pszczelarskiej wydarzy się ze cztery, no, może pięć, a potem przyjdzie zwijać pasiekę do poziomu mini-ogródka). Przymrozki na koniec zimy i w początkach wiosny dały kopa wegetacji, przez co kwiaty wprost wybuchły, a pszczoły miały więcej żarcia, niż mocy przerobowych. A jak powiada dr Liebig - pszczoły są zwierzętami co prawda gospodarskimi, ale jak żadne inne tak silnie uzależnione i reagujące na środowisko. Nie da się łatwo zmienić środowiska o obszarze 1000 hektarów minimum. Trzeba się z nim pogodzić, albo zrezygnować z pszczelarstwa.
=> http://pasieka.smirnow.eu/obrazki/pszczelarstwo/2018-10-20/2018-10-06-05_POD_Ostatnie_zerkniecie_do_uli.jpg Ostatnie zerknięcie do uli jesienią [IMG]
Czyli to rolnictwo jest ogromne, a my jesteśmy maluteńcy. To my się musimy dostosować, nie oni. To my musimy wychodzić z pozytywnymi, konstruktywnymi propozycjami zmian, a nie tylko krytykować i narzekać.
To my musimy kombinować, jak się dostosować do dużego rolnictwa, aby nasze pszczoły nie poległy następnej wiosny z powodu zażycia zbyt wielkiej dawki fungicydów. I w tym wszystkim ciągle jeszcze produkować miód, bo bez tego nie będziemy mieli żadnego poparcia społecznego. Co prawda możesz być dziwakiem hodującym mrówki w formikarium (takie akwarium dla mrówek), ale jeżeli trzymasz pszczoły i nie masz miodu, to plasujesz się poniżej poziomu porządnych ludzi.
### ...
A tymczasem mija luty, pogoda się ociepla, a ja ciągle jestem w lesie z przygotowaniem pasieki do następnego sezonu...
Przerywnik rozmyślaniowo-historyczny2018-10-31T23:59:00+01:002018-10-31T23:59:00+01:00Krzysztof Smirnowtag:sdf.org,2018-10-31:/flamenco/2018-10-31_przerywnik-rozmyslaniowy.gmiSezon mija, mija i minąć nie może. Ledwo się ochłodziło, znowu się ociepliło. Deszcz popadał, zrosił ziemię dżdżu spragnioną niczym kania, a teraz znowu gorące powietrze znad Afryki, via Turcja i Bałkany zawiewa nad całą Polskę. Wciśnięty pomiędzy wyż nad środkową Rosją (ojczyzną pszczoły środkoworosyjskiej) i trzy niże nad Morzem …Sezon mija, mija i minąć nie może. Ledwo się ochłodziło, znowu się ociepliło. Deszcz popadał, zrosił ziemię dżdżu spragnioną niczym kania, a teraz znowu gorące powietrze znad Afryki, via Turcja i Bałkany zawiewa nad całą Polskę. Wciśnięty pomiędzy wyż nad środkową Rosją (ojczyzną pszczoły środkoworosyjskiej) i trzy niże nad Morzem Północnym, Atlantykiem i Biskajem, obszar niskiego ciśnienia ciągnie gorąco znad Etiopii...
=> http://pasieka.smirnow.eu/obrazki/pszczelarstwo/2018-11-10/2018-10-31-pogoda.jpg Pogoda dnia 2018-10-31 [IMG]
Jak to mądrze brzmi, tak kosmopolitycznie i w ogóle. Tak czy owak w najbliższych dniach możliwe, że niże atlantyckie przekształcą się w wyże i do spółki z mrozem z Azji Środkowej w końcu ochłodzą nastroje pszczelarzy rozgrzane do czerwoności... A na razie zapewne matki znowu dostały rozkaz czerwienia, a z ramek pewnie zniknie ze 2 kg zapasów zimowych. Ma się ochładzać, ale dość ładna pogoda może się utrzymać do połowy listopada.
=> http://pasieka.smirnow.eu/obrazki/pszczelarstwo/2018-11-10/2018-11-04-prognoza-pogoda.jpg Prognoza pogody na 2018-11-04 [IMG]
W zeszłym roku w pierwszych dniach listopada zapodawaliśmy pszczołom kroplówkę z 3,5% roztworu kwasu szczawiowego. Bardzo skuteczna metoda, pod warunkiem, że zaaplikuje się ją w okresie bezczerwiowym. Wygląda na to, że w tym roku nie ma co się z nią wybierać na pasieki przed Świętami. Za to trzeba zainwestować w cukier i wykonać cegły cukrowe, na wypadek, gdyby zima jednak nadejszła i nie miała zamiaru sobie pójść do końca marca 2019. Co przecież nie jest wcale wykluczone.
### Wspomnień czar, czyli nihil novi
Pszczelarze są jak rolnicy - ich naturą jest narzekać, choć główny nawał pracy wykonują we wprost wymarzonych warunkach: ciepło, słońce świeci, kwiatki kwitną... Pot ścieka pod bluzą aż do gaci, ręka puchnie od żądła, a druga się lepi od miodu z propolisem. No tak. Tak czy owak jednym z typowych pszczelarskich narzekań są ceny miodu. I wygląda na to, że ani w kwestii cen, ani w gospodarce pszczelarskiej od bardzo dawnych czasów wcale nie tak wiele się zmieniło. Przypadkiem natrafiłem na dzieło antyczne, autorstwa Marka Terencjusza Warrona[1] pt. *De re rustica[2]*, gdzie dość obszernie wypowiada się on nie tylko o obyczajach pszczół miodnych, technikach pszczelarskich, ale wspomina coś-niecoś na temat rentowności i produktywności ówczesnych pasiek. I okazało się, że nawet wówczas dzielono pszczoły na dzikie i pasieczne! I potrafiono robić biznes na miodzie!
=> https://pl.wikipedia.org/wiki/Marek_Terencjusz_Warron 1: https://pl.wikipedia.org/wiki/Marek_Terencjusz_Warron
=> http://penelope.uchicago.edu/Thayer/L/Roman/Texts/Varro/de_Re_Rustica/3*.html 2: http://penelope.uchicago.edu/Thayer/L/Roman/Texts/Varro/de_Re_Rustica/3*.html
I tak, aby nie przedłużać: niejaki Seius wynajmował pszczoły za roczną opłatą w wysokości 5000 funtów miodu. Przy czym rzymski funt (libra pondo) mierzył ok. 327g miary nam współczesnej, czyli opłata wynosiła ok. 1600kg miodu. Nie jest dla mnie zupełnie jasne, czemu Seius płacił miodem za wynajem pszczół. Zapewne znaczy to, że on był ich właścicielem i być może płacił za możliwość postawienia ich na czyimś polu. Bo przecież chyba nie właściciel pola płacił miodem pszczelarzowi? W którymkolwiek kierunku by jednak te dobra nie płynęły, zwróćmy uwagę na ilość - niebagatelną z pewnością, skoro mowa o ulach bezramkowych, budowanych na rozliczne sposoby: a to z kory dębu korkowego (uważane za najlepsze), a to z wydrążonej kłody, a to kószki w kształcie prostopadłościennych koszy z łodyg kopru włoskiego wymazane krowim łajnem. A wszystkie one obszerne i wyposażone w jakiś rodzaj zatworu/zwężenia, które stosowano w wypadku, gdy posadowiona w ulu rodzina pszczela była niewielka, aby "nie straciła serca w wielkiej przestrzeni". Ule wieszano na ścianach domostw, w rzędach, acz zdawano sobie sprawę z problemu błądzenia, bo odradzano instalować ich zbyt wiele i zbyt blisko siebie. Te obszerne ule miały po jednej stronie wylotek, a po drugiej osobny otwór, przez który podbierano im plastry z miodem. Tak czy owak, dziś wiadomo, że wydajność produkcyjna uli, w których nie występuje dedykowana miodnia, jest znacznie niższa.
=> http://pasieka.smirnow.eu/obrazki/pszczelarstwo/2018-11-10/egyptian-hives.jpg Wnętrze starożytnego ula [IMG]
Wiadomo także z przekazów Warrona, że dwaj jego żołnierze z Hiszpanii, bracia Wejaniusze, odziedziczyli po ojcu małą willę (tj. siedlisko rolne) z kawałkiem ziemi nie większym niż juger, co oznacza ni mniej, ni więcej, a ćwierć hektara. I na tej działce, wokół domu, założyli pasiekę, a do tego utrzymywali ogród z roślinami miododajnymi takimi jak tymianek, lucerna tarczkowata i melissa. Ci mężczyźni nigdy nie otrzymali mniej niż 10 tysięcy sesterców za swój miód licząc pesymistycznie, gdyż zwykle nie oczekiwali na lepszą cenę rynkową, tylko sprzedawali go wtedy, kiedy im było wygodnie. Uważano ich za zamożnych, a dlaczego, to zaraz objaśnię.
=> http://pasieka.smirnow.eu/obrazki/pszczelarstwo/2018-11-10/ancient-beehives-in-Israel3.gif Starożytna pasieka (żyzny trójkąt) [IMG]
Otóż z badań historyków wynika, że o ile po współczesnym kursie złota jeden sesterc wart byłby ok. 3 dolary (tj. 12PLN), to z racji różnic w technologii produkcji jednocześnie 4 sesterce, czyli 1 srebrny denarius odpowiadało szczodrej dniówce robotnika w okresie schyłkowej republiki (później doszło do dewaluacji monety). Z tego by wynikało, że bracia Wejaniusze trudząc się we dwóch (i być może z niewolnikami, jak to w tamtych czasach) na ćwierci hektara ziemi rolnej z domkiem zarabiali odpowienik około 2500 dniówek rocznie. Czyli można uznać, że na dzisiejsze warunki prowadzili średniej siły przedsiębiorstwo, zdolne utrzymać w niezłych warunkach 6 dorosłych osób z ich rodzinami. A że prawdopodobnie nikogo nie zatrudniali, a jedynie żywili pewnie kilku niewolników, to byli zamożni.
Z powyższego wynika, że nawet 2 tysiące lat temu pszczelarze potrafili wyżyć ze swojego hobby (choć o hobby wówczas jeszcze nikt zapewne nie słyszał), pod warunkiem, że nie bali się pracy i mieli głowę na karku. Czyli jak dzisiaj.
Pasiekę można było nabyć (jeżeli kogoś było stać na to), albo zbudować od zera łapiąc dzikie pszczoły. Kolumella[3], zapalony rolnik i miłośnik życia wiejskiego z początku naszej ery, w swojej pracy *Res rustica[4]* opowiada, jak należy znaleźć dzikie gniazdo pszczół, a następnie jak je przenieść do swojego ula: szukać w pobliżu zbiorników wodnych, namierzać metodą zwaną dziś *bee lining[5]*, a dalej to już zależnie od okoliczności i miejsca, w jakim pszczoły założyły swoje gniazdo. Powiada, że choć w dziczy stworzenia te potrafią się bronić, to jeżeli pszczelarz dobrze o nie zadba, uchroni od chorób i nie będzie wobec nich brutalny, wkrótce złagodnieją i staną się podobne zwierzętom hodowlanym.
=> https://pl.wikipedia.org/wiki/Columella 3: https://pl.wikipedia.org/wiki/Columella
=> http://www.thelatinlibrary.com/columella/columella.rr9.shtml 4: http://www.thelatinlibrary.com/columella/columella.rr9.shtml
=> http://blog.press.princeton.edu/2016/05/23/bee-hunting-tools-of-the-trade/ 5: http://blog.press.princeton.edu/2016/05/23/bee-hunting-tools-of-the-trade/
=> http://pasieka.smirnow.eu/obrazki/pszczelarstwo/2018-11-10/Papachristoforou_6.jpg Greckiego typu starożytny ul dzbanowy [IMG]
Co się tyczy pszczół, odróżniano dwie ich odmiany: dziką, żyjącą w lasach i nieużytkach, oraz oswojoną, bytującą na ziemiach uprawnych. Przy czym, odwrotnie do współczesnych pszczelarzy, dzikie ceniono bardziej, choć były mniejsze i owłosione, ale bardziej pracowite. Handlowano pszczołami (czyżby działali już wówczas też producenci pszczół?) i Warron zanotował wskazówki dla kupujących. Przy zakupie należało zwrócić uwagę na siłę rodziny (tj. czy obsiada plastry na czarno) i czy buduje równe, i proste plastry.
Znano też propolis, wiedziano, do czego służy pszczołom, a z racji wartości leczniczych na Via Sacra osiągał on znacznie wyższe ceny niż miód.
Już wówczas istniał problem z migdałowcami: uważano, że tak wczesny pożytek z migdałów i derenia wpływa źle na rodziny pszczele i powoduje biegunkę. Zalecano pszczołom picie moczu. Doprawdy nie mam pojęcia, co autor miał na myśli...
=> http://pasieka.smirnow.eu/obrazki/pszczelarstwo/2018-11-10/ancient-beehives-in-Israel4.gif Odkryta w Izraelu starożytna pasieka [IMG]
Wiele myślałem na temat podań ludowych co do obfitości pożytków kiedyś, a ich kompletnego braku dziś - poniekąd. Otóż jeszcze przed Cezarem pszczelarze stosowali takie sztuczki jak podkarmianie rodzin przy pomocy rozcieńczonego w wodzie miodu (nie nazywam go sytą, gdyż proporcji nie podano). Miało to swoje uzasadnienie, gdyż podbierano mniej więcej tyle samo (procentowo) miodu, co dziś - mianowicie zalecano pozostawić w ulu co najmniej dziesiątą część zapasu, a dziewięć dziesiątych zabrać. Ale najlepiej raz na dwa lata - rodzina "pozostawiona odłogiem" na rok (zapewne po osadzeniu roju) w następnym była bardziej pracowita i zbierała o wiele więcej miodu.
Podbieranie miodu zalecano wykonywać w porach zsynchronizowanych z rokiem rolniczym. Pierwsze miodobranie miało wypadać na heliakalny wschód Plejad, który wyznaczał początek sezonu żeglarskiego. Nie muszę chyba tłumaczyć obytym czytelnikom, że chodzi o początek wiosny? Drugie miodobranie zalecano pod koniec lata, gdy Arktur był w pełni nad horyzontem i trzecie po zachodzie Plejad, czyli przełom października i listopada, jak przypuszczam. Ul na zimę powinien zostać wypełniony, nie zalecano zabierać więcej niż trzecią część zapasu, pod warunkiem, że jest go dużo. Jeżeli ul wydawał się pusty, w ogóle nie należało podbierać.
=> http://pasieka.smirnow.eu/obrazki/pszczelarstwo/2018-11-10/romah_beehives.jpg Starorzymskie wnęki ulowe (prawd. Malta) [IMG]
Jeżeli jakaś rodzina nie wykazywała się stosowną pracowitością, należało wymienić w niej matkę - czyli króla, jak ją wówczas nazywano. Słabe rodziny zalecano łączyć.
Jak widać z powyższego, naprawdę niewiele istotnych rzeczy zmieniło się w pszczelarstwie. Kto sądzi inaczej, niech rzuci kamieniem w swój ul.
Okazuje się, że romantyczna wizja wspinających się na drzewa bartników jest co najmniej niepełna. Podejrzewać należy, że, choć zapewne prości i nieoczytani, to oni również prowadzili bory jak dobrze zorganizowane biznesy, z których utrzymywali swoje rodziny przez całe pokolenia. Pszczelarstwo stanowiło część rolnictwa i w ogóle ludzkiej gospodarki w znacznie większym stopniu, niż to się dziś przypuszcza. Dość pomyśleć, że w starożytnym Rzymie podstawowym artykułem pisarskim była woskowa tabliczka. Teraz wyobraźmy sobie jeszcze raz mapę Imperium:
=> https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/0/0e/Imperium_Romanum_Germania.png Mapa Imperium Rzymskiego [IMG]
I pomyślmy, ile milionów tabliczek woskowych potrzebowała biurokracja tego molocha, aby w miarę sprawnie funkcjonować?
### Powrót do rzeczywistości
Cóż, z małego wtrętu zrobił się krótki artykuł o historii pszczelarstwa. Tak naprawdę chciałem zrobić kolejne podsumowanie sezonu. Ale tak naprawdę, to dobry czas na to nastanie najwcześniej za dwa tygodnie, kiedy zgodnie z prognozą pogody przejdzie aktualne ocieplenie i pszczoły będą mogły znowu wrócić do kłębów. Powoli klarują się plany na przyszły sezon. Plany, które oczywiście nie wypalą, albo trzeba będzie je realizować zupełnie inaczej, niż teraz to sobie wyobrażam. Bo natura, jak pokazują ostatnie lata, nie zamierza nam życia ułatwiać i każdy rok jest inny od poprzedniego. A także, bez wątpienia, inny od następnego - i w ten sposób odkryłem w sobie talent do przepowiadania przyszłości.
Czy pszczoła została udomowiona?2017-12-15T23:59:00+01:002017-12-15T23:59:00+01:00Krzysztof Smirnowtag:sdf.org,2017-12-15:/flamenco/2017-12-15_czy-pszczola-udomowiona.gmiPierwsze śniegi poszły lasem, łosie pochowały się w krzakach, bobry w żeremiach. Pszczoły zbiły się w kłęby, matki wstrzymały czerwienie (mam taką nadzieję). Chłód powoli wżera się w grunt, przenika coraz głębiej zmrożone błoto, a na horyzoncie majaczy gwiazdka na szczycie choinki. Już niedługo Święta, potem Nowy Rok. A potem …Pierwsze śniegi poszły lasem, łosie pochowały się w krzakach, bobry w żeremiach. Pszczoły zbiły się w kłęby, matki wstrzymały czerwienie (mam taką nadzieję). Chłód powoli wżera się w grunt, przenika coraz głębiej zmrożone błoto, a na horyzoncie majaczy gwiazdka na szczycie choinki. Już niedługo Święta, potem Nowy Rok. A potem to już z górki, tylko dwa miesiące zimy i już zacznie się polowanie na obloty. Ale na razie siedzimy owinięci w swetry i zastanawiamy, jak zapełnić pszczelarską pustkę.
Jak zwykle gdy zima, pszczoły poszły w kłąb, pszczelarze wszczynają dyskusje. Dyskusje? To chyba jatki są! W kółko to samo. Zimą temperatura rośnie, bo nie ma nic do roboty. Jak to powiedział Charłamp do księcia Radziwiłła: "Ludzie wolą się bić dla rozgrzewki".
Zacznę nie na temat, bo od konstatacji faktu, że pszczelarstwo naturalne ma w Polsce przeciwników. Nie są oni bardzo liczni, ale za to głośni, gdyż występują na forach pszczelarskich. Jak to małe pieski, dużo szczekają, ale nikt się ich specjalnie nie boi. Ale co hałasu narobią, to ich. I reszta pszczelarzy może zacząć się bać. A nie powinna. Bo w zasadzie czego?
Naturalsów przedstawia się jako miłośników chodzenia w łapciach z łyka i podartych portkach, unikających aspiryny i trujących swoje dzieci ekstraktem z kociej kupy. Ma to tyle wspólnego z rzeczywistością, jak 100kg z ula u większości chwalipięt pszczelarskich.
Czasami, zamiast uprawiać zwykłą jatkę złożoną z mniej lub bardziej zawoalowanych obelg i przechwalania się długością hmmm... Dłuta pasiecznego? Czasami używają też argumentów. Chciałbym się tu zająć paroma z nich.
## Nie ma już dzikiej populacji pszczół
Jest to postulat o wartości wróżenia z fusów. Dla uczciwości oczywiście trzeba zaznaczyć, że jeżeli **nie wiemy**, czy jeszcze istnieje jakaś dzika lub zdziczała populacja pszczół, to nie oznacza, że istnieje, ani nie oznacza, że istnieje. Fakty obserwowane na pasiekach świadczą za jednym i drugim. Lub przeciw jednemu i drugiemu. Jednym z istotnych spostrzeżeń, jakie bez trudu można poczynić, jest zestawienie wspomnienia z dzieciństwa wobec dzisiejszego modelu pszczelarstwa. Otóż sam pomnę, że kiedyś przechodzenie obok pasieki wiązało się z dyscyplinowaniem dzieci (to znaczy między innymi mnie, bo o takich zamierzchłych czasach mówię), aby nie hałasowały, bo mogą zdenerwować pszczoły, które nie mieszkając (bo gdzie tu mieszkać, w ulach z dykty?) wylecą i przy pomocy żądeł dokonają tego, co rodzicom się nie udało. Dziś większość ludności w ogóle nie wie, gdzie stoją pasieki, a nawet nie odróżnia pszczoły od osy. Skłonny jestem złożyć to na karb procesu, który zaistniał po nadejściu warrozy do Polski: doszło do wygubienia znacznego odsetku dzikiej populacji, która niejako zakażała pszczoły pasieczne genami przetrwania, wśród których czasem (powtarzam: czasem, nie zawsze) znalazła się i wyższa agresywność. Trudniej było prowadzić hodowlę, gdy wokół w lasach w każdej dziurze siedziała dzika lub zdziczała pszczoła. Dziś, jak wiadomo, z łatwością możemy zaopatrzyć się w pszczoły, które z trudem dają się odróżnić od much, a pszczelarze kręcą filmiki, jak podczas wiatru, tuż przed burzą, w okresie bezpożytkowym, przykładają policzek do plastra wyjętego z nieodymionego ula. Nie da się zignorować faktu, że dzięki nadejściu warrozy, być może w połączeniu z upowszechnieniem nowoczesnych substancji chemicznych w uprawach rolnych, doszło do znaczącego postępu w pracach nad hodowlą pszczoły przemysłowej. W każdym razie zjawiska te korelują czasowo i trudno jest się opędzić od chęci skorelowania ich na poziomie przyczynowym.
Faktem jednak jest, że w różnych rejonach kraju obserwuje się szybką utratę cech przemysłowych u pszczół, którym nie wymienia się matek na kupne. Można zauważyć też w niektórych latach liczne rójki, a strażacy wyspecjalizowani w ich zbieraniu zaświadczają, że wiek plastrów znalezionych w różnych dziurach wskazuje na wieloletnie w nich bytowanie.
To, że ich nie widać, nie znaczy, że ich nie ma! Kolega Łukasz przytacza taką oto krótką historyjkę[1]: "Prosty przykład, jakieś 200 m od mojego domu rosła lipa przy drodze... Prawie codziennie tam przechodziłem, czy przejeżdżałem do pracy i nigdy nie widziałem pszczół, albo po prostu nie zwracałem uwagi. Dopiero jak zaczęli robić chodnik i ją ścieli, okazało się, że w środku była rodzina pszczela z bardzo dużą ilością plastrów... Nie jesteśmy w stanie wyśledzić takich pszczół koło własnego nosa a co mówić o większym obszarze."
=> http://forum.wolnepszczoly.org/showthread.php?tid=505&pid=46117#pid46117 1: http://forum.wolnepszczoly.org/showthread.php?tid=505&pid=46117#pid46117
Przypuszczam, że na terenie Polski istnieje dzika populacja pszczela, skoro dr Liebig uważa, że istnieje nawet w Niemczech (sic!). Ale nie wszędzie i nie zawsze (sic!). Czasem gdzieś zamiera, potem się odnawia. Być może nie ma już u nas takich obszarów, gdzie można by mówić o stałej dzikiej populacji. Kto wie?
Jednak aby rozwiać te wątpliwości, trzeba by przeprowadzić badania. Wydaje mi się, że da się je zrobić: należy stworzyć pszczołom dobre siedliska, w których mogłyby bytować dziko, bez intensywnej ingerencji człowieka. A skoro siedliska takie zbudowałby człowiek, to człowiek by wiedział, gdzie się znajdują - i mógł przez kolejne lata je monitorować, aby sprawdzić, czy coś tam się osiedla, a nawet, czy to coś jest dzikie, czy tylko uciekło z pobliskiej pasieki.
Rzecz jednak w tym, że na razie nikomu na takich badaniach nie zależy. Powoli rodzi się w Sudetach projekt reintrodukcji pszczół leśnych[2], który w założeniach ma taki rozmach, że w jego efekcie może pojawią się jakieś sensowne dane. Życzmy szczęścia!
=> https://www.facebook.com/BartnicySudetow/ 2: https://www.facebook.com/BartnicySudetow/
## Pszczoła miodna jest gatunkiem gospodarskim, udomowionym
To jedna z tak zwanych prawd objawionych. Czy pies to wilk? Oto wspaniała analogia do pszczół! Nie, wilk to nie pies. Już od bardzo dawna nie. A pszczoła? Pszczoła istnieje w znanej nam formie od kilkudziesięciu milionów lat. To zupełnie inne stworzenie boże. Zabiegi człowieka nad jej przypadkowo przydatną umiejętnością to zaledwie błysk. Ale żeby nie było, że polegam na wyświechtanych argumentach: toż pszczelarze naturalni sami twierdzą, że owady zmieniają się szybciej, więc można powiedzieć: 200 lat pracy hodowlanej i - hokus pokus! Mamy pszczołę przemysłową.
To nie takie proste. Pies również potrafi szybko zdziczeć, po prostu nie stanie się wilkiem. Będzie dzikim psem, z własną niszą ekologiczną. A pszczoła? Pszczoła nie odróżnia ula od dziupli. Nie przychodzi na wezwanie, ani na cmokanie. W zasadzie zauważa człowieka, kiedy ten zaczyna się jej naprzykrzać. I w każdej chwili może porzucić ul i wybrać dziuplę. Mimo naszych starań, aby w ulu zapewnić jej możliwie najlepsze warunki, przewyższające o niebo siedliska dostępne w trybie spontanicznym. Czyli tak jakby nie działa zgodnie z naszym antropocentrycznym sposobem myślenia. Działa jakoś, skoro ludziom udało się wykorzystać ją do produkcji słodyczy na ich użytek. Ale to wszystko. Cała reszta zależy od niej. Wymyślamy różne cuda-niewidy, ale wszystko, co potrafimy rozpoznać, to wielkość produkcji miodu. Czy im w nowym ulu jest wygodniej niż w starym - nie ma sposobu rozpoznać. Jeżeli zrobisz w plastikowej beczce dziurę
Konflikt pojęciowy na ten temat chyba dość dobrze oddaje **artykuł[3]** pewnego pasjonata zwierząt. W większości sytuacji podział w języku polskim na "dziki" i "udomowiony" wystarcza w zupełności. Pierwsze to są zwierzęta, które żyją "na wolności", a te drugie towarzyszą nam i to nierzadko nawet w pościeli. Chociaż z jakiegoś powodu nikt nie uważa pluskiew za zwierzęta udomowione, ciekawe dlaczego? Tak samo się rzeczy mają z myszami i szczurami. Czy kot jest udomowiony, czy dziki? Koty żyjące dziko nie różnią się specjalnie od kanapowych wycieruchów. Zamiana miejsc może się dokonać natychmiast.
=> http://animalus.eu/udomowienie-a-oswojenie-zwierzat-roznice/ 3: http://animalus.eu/udomowienie-a-oswojenie-zwierzat-roznice/
Okazuje się, że pomiędzy zwierzęciem łatwym do rozpoznania jako dzikie (np. waran z Komodo) a udomowionym (np. świnia) występuje cały gradient stanów pośrednich oraz niepasujących. Powtórzę się: czy pchły na oswojonym i udomowionym psie są dzikie?
Uczeni jednakowoż starają się wprowadzić jakiś porządek w ten chaos pojęciowy, między innymi definiując różnice w potrzebach poszczególnych zwierząt, ich cyklu życiowym, a nawet nie zawsze drobnych różnicach anatomicznych. Otóż jednym z takich łatwych do rozpoznania czynników jest... stres. Szkodliwy dla ludzi i ich udomowionych stworzeń, pożyteczny dla istot dzikich. Bo w "dziczy" pełni rolę stymulatora i selektora zachowań stanowiących o przetrwaniu. Wśród ludzi zasadniczo skraca życie i powoduje wrzody. Dzikie stworzenie kieruje się przede wszystkim przetrwaniem, więc oszczędnie gospodaruje energią, unika zagrożeń znanych i nie znanych. Stworzenia udomowione mają osłabione instynkty, gdyż część z nich protezowana jest przez ludzi.
Z tego punktu widzenia można zaryzykować twierdzenie, że nieliczne, niektóre odmiany pszczół przemysłowych mogłyby spełnić podstawowe kryteria udomowienia: bez pomocy człowieka nie potrafią przeżyć od wiosny do jesieni, nie reagują na swojego najgorszego wroga (tegoż człowieka), mają zaburzone układy potrzeb, przez co zbierają nektar jak szalone, ale wymagają dokarmiania podczas biedy, bo nie potrafią oszczędzać na gorsze czasy. I tak dalej. Ale tak czy owak większość pszczół te zaburzenia w celach produkcyjnych realizuje tylko w części i chwilowo. Ich potomkowie podobnież część tych cech tracą, a nierzadko większość.
Przypomina mi to historię psa dingo: prawdopodobnie przywędrował do Australii jako udomowiony towarzysz człowieka. Tam ponownie zdziczał i znalazł się w stanie pośrednim: niektórzy krajowcy potrafili go oswoić, ale szczenięta wymagały przeprowadzenia pełnej procedury oswojenia i nie zawsze się to udawało. Coś podobnego mamy ze współczesnymi pszczołami: drogą sztucznej inseminacji i wieloletniej selekcji potrafią hodowcy wyprodukować odmianę bardzo miodną, mało rojliwą i dość łagodną. Ale dwa pokolenia później nierzadko następuje tzw. "syndrom F2" - nagle z ula startują Messershmidty i żądlą, kogo popadnie. W następnych pokoleniach stopniowo zanikają też ta wybitna podobno miodność i nierojliwość. Czyli hodowca musi nieustannie selekcjonować, inseminować i od nowa tworzyć linie produkcyjne, inaczej cały jego sukces rozlezie się w szwach w ciągu trzech lat swobodnego krzyżowania.
=> http://pasieka.smirnow.eu/obrazki/pszczelarstwo/2017-11-23/2017-11-23-Y00Robert-01-Ule_jesienne.jpg Jesienne ule w końcu listopada 2017 [IMG]
# Pszczoły dzikie nie mają wartości gospodarczej.
No pewnie. Przez tysiące lat też nie miały. I jeszcze do tego żądlą jak oszalałe. Ludziom naprawdę nie chce się czytać. W XVIw z terenów ówczesnej Rzplitej eksportowano około 1300 ton wosku rocznie. Zgodnie z przelicznikiem, znakiem tego z tych samych barci i kószek pozyskiwano co najmniej 3 tysiące ton - a mowa przecież tylko o ilościach wyeksportowanych. Wiadomo, że w latach 1505-1507 wieśniacy z Lasu Lebedyn (dzisiejsza Ukraina) dali dziesięciny łącznie 200 stągwi miodu, co przelicza się na około 50 ton. Dziesięciny. Czyli pozyskali 500 ton? W tym samym mniej więcej czasie bartnicy ostrołęccy (znaczy, z okolic Ostrołęki) płacili 59,5 rączki daniny miodowej. Jedna rączka to 10,25 garnca, czyli prawdopodobnie ok. 40 litrów. Czyli prawie 3,5 tony - nie wiemy, czy to było od boru, czy od głowy, czy od bractwa. Ale jest to tak czy owak ilość dość znaczna. Tyle w kwestii pszczół żyjących w barciach i kószkach, nie selekcjonowanych specjalnie na miodność i z pewnością tak żądlących, że karawany omijały Las Lebedyn łukiem o promieniu wielu stajań. Wszyscy wieśniacy w tamtych czasach chodzili pewnie pożądleni, zważywszy, że ocenia się ludność Unii Rzplitej i Litwy, w zenicie jej zasięgu terytorialnego, na około 6 milionów.
Państwo darują, ale jest to jedno z tych twierdzeń, które wolę sprawdzić osobiście.
Z badań rozlicznych uczonych (z rozlicznych badań uczonych) wynika, że np. skład flory jelitowej pszczół żyjących poza pasiekami i tych "cieszących się opieką" człowieka jest diametralnie różny. Już ich obyczaje różnią się mniej, choć przecież jednak owszem... Tak czy owak dziś uważa się, że za odporność dzikich pszczół w dużej mierze odpowiada właśnie ich towarzystwo: zamieszkujące w ulu, obok ula, na pszczołach i w nich samych. Należy przestać patrzeć na rodzinę pszczelą jako li tylko zbiorowisko pszczół. O ich naturze w dużej mierze decydują ich symbionty, komensale, mutuale i parazyty.
Pszczoły pasieczne, traktowane regularnie tactikiem lub rapicidem (amitraza w trocinach też się nadaje, ale to dla słabeuszy) są wolne od sporego odsetku tego towarzystwa. Przy czym zarówno tego szkodliwego jak i pożytecznego (i tego obojętnego również). Przypominają tym pacjenta z uszkodzonym systemem immunologicznym, którego wypuszczono z izolatki - będzie miał bez przerwy katar, grypę, łupanie w krzyżu. A często umrze, jeżeli nie dostanie wsparcia w postaci antybiotyków.
Cóż, wiele z dzikich pszczół w tym samym czasie też umrze, więc nie ma się tu czym ekscytować. Jak to powiadali liczni sybaryci, obojętne, czy umrzesz zdrowy, czy chory.
Ale kiedy umierają pszczoły dzikie, możemy być pewni, że stało się to za sprawą ich niedostosowania do otaczającego ich środowiska (wliczając ludzi, samochody, pestycydy i psy). Kiedy umiera rodzina na pasiece, pszczelarz słusznie wini sam siebie. Skoro pozbawił ją najpierw odporności, wziął na siebie odpowiedzialność.
Tyle na dziś, bo zmarnuję tematy, na które można pisać osobne artykuły ;-)
Czytającym polecam dwa adresy, które podaję poniżej:
=> http://scientificbeekeeping.com/whats-happening-to-the-bees-part-5-is-there-a-difference-between-domesticated-and-feral-bees/ http://scientificbeekeeping.com/whats-happening-to-the-bees-part-5-is-there-a-difference-between-domesticated-and-feral-bees/
=> http://animalus.eu/udomowienie-a-oswojenie-zwierzat-roznice/ http://animalus.eu/udomowienie-a-oswojenie-zwierzat-roznice/
Rozmyślania nad biznesem2017-10-30T23:59:00+01:002017-10-30T23:59:00+01:00Krzysztof Smirnowtag:sdf.org,2017-10-30:/flamenco/2017-10-30_rozmyslania-nad-biznesem.gmiGdy dobiega końca mój drugi sezon pszczelarski procesor mózgowy wciąż nie zaprzestaje pracy. Różne podprocesy, puszczone w poszukiwaniu odpowiedzi na mądre, średniomądre, albo wręcz głupie pytania, ciągle działają w tle i od czasu do czasu wyrzucają na wierzch jakieś małe olśnienie.
Michael Bush w swoich prelekcjach, a także na [stronie …Gdy dobiega końca mój drugi sezon pszczelarski procesor mózgowy wciąż nie zaprzestaje pracy. Różne podprocesy, puszczone w poszukiwaniu odpowiedzi na mądre, średniomądre, albo wręcz głupie pytania, ciągle działają w tle i od czasu do czasu wyrzucają na wierzch jakieś małe olśnienie.
Michael Bush w swoich prelekcjach, a także na [stronie](http://www.bushfarms.com/beeswholebee.htm#Bees[1] with a gambling problem) głosi, że *Pszczoły są hazardzistkami. Muszą odchować czerw znacznie przed wystąpieniem pożytku, aby mieć dość zbieraczek, kiedy on wystąpi. Te, które obstawiają duże stawki, mogą wiele wygrać. Ale też sromotnie przegrać. Teoretycznie zatem powinniśmy selekcjonować spośród **średniaków** zamiast **geniuszy**, aby uniknąć tych ze skłonnością do grania w ciemno*.
=> http://www.bushfarms.com/beeswholebee.htm#Bees 1: http://www.bushfarms.com/beeswholebee.htm#Bees
Tak sobie o tym myślałem, zapewne od czasu, gdy po raz pierwszy usłyszałem lub przeczytałem to stwierdzenie. I jak zwykle podczas pewnej czynności, kiedy olśnienia mają najprostszą drogę do mózgu, doznałem tegoż, którym się tu podzielę:
*Pszczoły nie są hazardzistkami. Pszczoły są korporacją z lepszym lub gorszym zarządem. Pszczoły są biznesmenami.*
=> http://pasieka.smirnow.eu/obrazki/pszczelarstwo/2017-09-24/2017-09-24-Y00Robert-03-Nukleus_przedwojenny.jpg Y00Robert nukleus przedwojenny 24 września [IMG]
*Y00Robert nukleus przedwojenny 24 września*
Odchowanie czerwiu nie jest kluczem do przetrwania dla rodziny pszczelej. Kluczem jest posiadanie niezbędnego zasobu energii, a zatem zapasów węglowodanów i białka (w uproszczeniu), czyli miodu i pyłku. Reszta wydarzy się siłą własną. Po to właśnie pszczoły tworzą stałocieplne, z regulowaną wilgotnością, izolowane środowisko ula, aby po zgromadzeniu stosownych zapasów osiągnąć niezależność od zewnętrznych czynników. Czyli kluczem są zapasy.
Teraz odwołam się do całkowicie nieuprawnionego porównania, które nagminnie stosują przeciwnicy pszczelarstwa naturalnego, czyli do ludzi. W modelu maksymalnie uproszczonym, tak po prostu, ze złośliwości. Będziemy patrzeć na nich z tak wysoka, że z wyglądu przypominać nam będą mrówki. Albo pszczoły.
=> http://pasieka.smirnow.eu/obrazki/pszczelarstwo/2017-10-15/2017-10-15-Y00Robert-02-NL_Pw_dzika_zabudowa.jpg Y00Robert nukleus przedwojenny 15 października [IMG]
*Y00Robert nukleus przedwojenny 15 października*
Społeczeństwo ludzkie oglądane pod kątem powodzenia materialnego dzieli się na tych, którzy zupełnie nie radzą sobie z rzeczywistością, tych, którzy z materią są za ban prat, czyli potrafią szybko i skutecznie się wzbogacić, oraz... milczącą większość, która koncentruje się li tylko na zgromadzeniu niezbędnego do przeżycia minimum środków (w pewnym spektrum oczywiście, jedni uważają, że do przetrwania potrzeba więcej, inni, że mniej), nie aspiruje do bogactwa i cieszy się, że uniknęła biedy. Gdyby odciąć ze społeczeństwa cały system socjalny oraz człowieczą zdolność do współodczuwania i dzielenia się nadmiarem, grupa biedaków prawdopodobnie szybko by wymarła, a co najmniej straciła szansę na skuteczną reprodukcję, czyli powielenie swoich genów. I znamy takich głosicieli teorii utopijnych, którzy uważają to za ze wszech miar godny pomysł. A to z powodu, że z jakiegoś powodu wierzą, że jeżeli ci niezdolni do przeżycia wymrą, ludzkość zostanie "uszlachetniona", czyli pozostaną na placu boju tylko "geny" zdolne do przetrwania, a zatem dobrostan ludzkości się poprawi. W pewnym sensie mają rację - jeżeli odetnie się nogę, ciało będzie o 20% lżejsze, czyli będzie potrzebować o 20% mniej pokarmu. Brzmi logicznie.
Ale kiedy włączymy zdrowy rozsądek i obserwację, dojdziemy do wniosku, że taki zabieg niczego by w życiu ludzkości nie zmienił. Z pozostałych przecież w kolejnych pokoleniach zawsze pojawiać się będzie jakiś odsetek nieprzystosowanych. Ba, współczesne, już dość precyzyjne pomiary pokazują, że na dole światowej skali bogactwa wciąż pozostaje około miliarda ludzi. Cztery dekady temu było ich mniej więcej tyle samo.
Bo tak właśnie działa ewolucja: w zasadzie dąży do optymalizacji, ale w procesie tym strzela na ślepo. I dlatego w populacji zawsze, bez względu na starania hodowców (w przypadku zwierząt) lub socjalistów (w przypadku ludzi), pozostanie odsetka niezdolnych do przetrwania oraz druga na przeciwnej stronie skali - wybitnie spełniających wymogi hodowlane.
Koniec nieuprawnionej alegorii, mam jej dość.
=> http://pasieka.smirnow.eu/obrazki/pszczelarstwo/2017-09-24/2017-09-24-Y00Robert-02-Gorny_korpus_w_dolnym_wiecej.jpg P18 od Łukasza dostała dużą rodzinę do zagospodarowania [IMG]
*P18 od Łukasza dostała dużą rodzinę do zagospodarowania*
Ale co jeszcze wynika z powyższego rozumowania? Otóż rodziny pszczele zachowują się podobnie do ludzi: gromadzą zasoby i zapasy, aby przeżyć dalej. Jednak zasady termodynamiki narzucają im podstawową, generalną strategię postępowania identyczną jak ludzkiej większości: gromadzić niezbędne minimum zasobów, oszczędzać energię. W ich ulach (lub dziuplach) zawsze pozostaje trochę świeżego powietrza, przestrzeń niezabudowana. Nad czerwiem znajduje się grzeczny wianuszek pokarmu, ale w miodni jest tak sobie. To jest ta milcząca większość. Pszczelarz drapie się w potylicę i próbuje zrozumieć, dlaczego te cholery tak mają. A one po prostu łączą instynkt zbieracki z oszczędnością.
Rodzina pszczela jednakowoż jest organizmem tak bardzo złożonym, że aż kolonijnym. Jej decyzje są sumą niezliczonych zależności i podlegają bezosobowej, stochastycznej analizie strategicznej. Zatem co poniektóre rodziny pszczele mogą uznać (skądinąd słusznie), że z punktu widzenia bezpieczeństwa energetycznego najlepszym rozwiązaniem jest gromadzenie jak największej ilości dostępnych zapasów. Gromadzą zapasy bez opamiętania, więcej, więcej, produkują więcej i więcej robotnic, żeby zbierać jeszcze więcej... Plastry obrywają się pod ciężarem miodu, nowe zabudowy wypełzają z ula gdzieś pod daszek, pod dennicę, brakuje miejsca, zbudujmy nowe... Ło, takie coś pszczelarz z lubością obserwuje. To są rzutcy biznesmeni, w średniowieczu zwani *kupcami*, od kupienia wszystkiego do siebie.
=> http://pasieka.smirnow.eu/obrazki/pszczelarstwo/2017-09-24/2017-09-24-Y05Orzeszyn-01-Widok_o_zmroku.jpg Y05Orzeszyn o zmroku [IMG]
*Zima idzie, ciemność na pasiekach*
I wreszcie znajdzie się wśród rodzin pszczelich pewna grupa bidoków, które będą tak oszczędzać energię, że zamiast nagromadzić zapasy na zimę, umrą w końcu z głodu, choćby dookoła wszystko kwitło i nektarowało. Nigdy nie mają dość siły roboczej, żeby odpowiedni procent poleciał w teren i nazbierał, toczą je choroby, bo i w ulu brakuje pszczół, aby zadziałały sprytne mechanizmy odporności. Takie rodziny zostają wyselekcjonowane przez niekorzystne warunki przyrodnicze, konkurencję i naturalnych wrogów. Resztka ich genów ma jeszcze ostatnią szansę się rozprzestrzenić dzięki trutniom, które słabowite i tępawe, ale jednak wyleciały z ula, zanim ten osypał się do Krainy Wiecznych Pożytków. I może niektóre się załapią na orgietkę z jakąś mniej rozgarniętą matką. Ale najdalej za dwa następne lata nie pozostanie po nich ślad.
Gdyby do układu nie wmieszał się człowiek, te trzy grupy żyłyby i umierały w toku przypadkowych mieszanek, a zatem w większości preferowane byłyby rodziny przystosowane do lokalnych warunków, część z nich by doskonale prosperowało, a pewien odsetek zawsze by musiał umrzeć z powodu niedostosowania.
=> http://pasieka.smirnow.eu/obrazki/pszczelarstwo/2017-10-15/2017-10-15-Y04Dobiesz-04-Jarkowa_w_sile.jpg Y04Dobiesz - odkład czerwcowy w sile dopiero na jesieni [IMG]
*Y04Dobiesz - odkład czerwcowy w sile dopiero na jesieni*
Ale dlaczego człowiek w ogóle wpadł na pomysł, że pszczoły można eksploatować (czyli podbierać im ich produkcję)? Ano, tak sobie myślę, dlatego właśnie, że tak wiele spośród dzikich rodzin jednak zbierało dużo miodu i budowało dużo plastrów. Czyli to właśnie byli rzutcy biznesmeni, intensywnie gromadzący zapasy, których nie dało się nie zauważyć jako nadwyżki produkcyjnej, niewykorzystanej przez kolejne pokolenia pszczół. Aby zgromadzić nadwyżkę miodu, musiały nabudować mnóstwo plastrów i to przez całe pokolenia, wiele sezonów pozostawać wciąż w tym samym miejscu. A mając już nadwyżkę plastrów każdy "normalny" nie zajmowałby się dzikim gromadzeniem, tylko zebrał tyle, ile potrzeba, aby przetrwać ten rok i, powiedzmy, następny. A potem oddał się rozrywkom. Na przykład rojeniu, które przecież jest odpowiednikiem seksu w skali całej pszczelej rodziny. Ale nie, niektóre pszczele rodziny dążyły do wypełnienia całej dostępnej przestrzeni, aż w końcu wyglądało to jak jakieś straszliwe monstrum, bo pod ciężarem miodu plastry się obrywały, były potem doklejane, cała konstrukcja łatana... To nie miało nic wspólnego z prostymi plastrami w ulach, na pewno. Ale już z daleka pewnie pachniało miodem. Takie rodziny oczywiście stanowiły także ewolucyjne kuriozum, skoro zapach miodu rozchodził się daleko i wabił ludzkich szkodników, którzy z satysfakcją uszczuplali zapasy nie tylko z cukrów, ale i białek, porywając pierzgę i czerw (który nie smakuje rewelacyjnie, ale białko to białko).
Parę tysięcy lat później gospodarka czysto rabunkowa zaczęła zmierzać do hodowlanej, bo na dużych obszarach świata coś tam ludziom w genach się przestawiło i dodali dwa do dwóch. Wyszło im, że z upraw i hodowli żyje się lepiej i dłużej. Wkrótce ten eksperyment zastosowali też do pszczół.
=> http://pasieka.smirnow.eu/obrazki/pszczelarstwo/2017-10-15/2017-10-15-Y06Baza-03-NL_LL02_na_wylotku.jpg Y06Baza LL02 na wylotku [IMG]
*Y06Baza LL02 na wylotku*
Kiedy zatem ludzie zaczęli pszczoły przesiedlać do swoich barci i kłód, a wreszcie uli, wywarli na nie własną presję selekcyjną. Zapewnili im darmowe lokum, bardzo możliwe, że o wyższym standardzie niż te dostępne w przyrodzie. Ale podbierali, i to coraz więcej. W związku z tym przestały ich interesować rodziny, które w ogóle nie gromadziły nadwyżek - działo się to w sposób naturalny, to znaczy te, które nie potrafiły wyprodukować dla siebie i człowieka, po wyrabowaniu nieuchronnie umierały z głodu. Potem z selekcji wykluczono rodziny, które gromadziły tylko niewielkie nadwyżki, bo biznes musi się kręcić, więc podbierano coraz więcej. Dziś akceptację zyskują tylko linie genetyczne zdolne zgromadzić znacznie więcej niż ich zapotrzebowanie. Oczywiście, o ile mają z czego zbierać.
Czyli ludzie promują w pszczołach wyłącznie agresywnych biznesmenów, ogarniętych szałem gromadzenia i pomnażania zasobów. Podczas gdy w przyrodzie ta strategia nie zawsze się sprawdza, jest skrajna, a zatem w pewnych warunkach także musi przegrać, jak inne. Po to przyroda wynalazła różnorodność i zabezpieczyła ją odpowiednią głębokością zapisu genetycznego, aby zawsze któraś z wybranych strategii miała szansę przetrwać. Kto wie, może nawet te leniwe pszczoły, co zwykle skazane były na śmierć głodową, mają jakieś zadanie do wypełnienia? Przyroda w swojej nadmiarowości jest równocześnie niesłychanie oszczędna, co brzmi jak jakiś paradoks - ale przecież całe życie jest jakimś niewiarygodnym paradoksem.
Co nam zatem sugeruje cały ten myślowy wywód? W świecie biznesu, choć dziś może się wydawać, że tylko wielkie koncerny mają szansę na przetrwanie, maluczcy nigdy nie zaginą ze szczętem - bo zawsze jakieś, marginalne choćby, zapotrzebowanie na nich pozostanie. I tak samo u pszczół, promowanie wyłącznie modeli gospodarczych nastawionych wyłącznie na maksymalizację zapasu, stanowi odchyłek od normalności, który na dłuższą metę musi skutkować negatywnie. Pomijając pogłębione analizy gospodarki pasiecznej oraz całego rynku importu i eksportu pszczół, współczesne problemy z utratą zdolności przetrwania pszczelich rodzin upatrywałbym właśnie w tym: bezwzględnej selekcji na konkretne, potrzebne człowiekowi cechy. Bo współczesne pszczoły mają być łagodne i miodne. Resztę załatwi człowiek.
=> http://pasieka.smirnow.eu/obrazki/pszczelarstwo/2017-10-15/2017-10-15-Y06Baza-04-NL_Bcf_maja_nowy_wylotek.jpg Y06Baza - grzybiarze ukradli powałki, więc pszczoły mają nowy wylotek [IMG]
*Y06Baza - grzybiarze ukradli powałki, więc pszczoły mają nowy wylotek*
Czyli w podsumowaniu jednak muszę się zgodzić z Bushem[2], że popełniono po prostu błąd pychy wzmacniając wybrane cechy. Przez wiele lat naukowcy doszli do głębokiego przekonania, że (co przecież jest logiczne) wzmacniając przyczynę, uzyskają lepszy skutek. Błędem myślowym było układanie przyczyn i skutków w ciągi (czyli łańcuchy), podczas gdy w przyrodzie mamy do czynienia z siecią - dana przyczyna ma różne skutki, które mają też inne przyczyny, leżące w innym obszarze, czasem niezauważonym lub pominiętym przez obserwatora.
=> http://www.bushfarms.com/beeswholebee.htm 2: http://www.bushfarms.com/beeswholebee.htm
Kiedy pszczelarze odkryli, że większe pod względem liczby robotnic rodziny zbierają wykładniczo (a nie liniowo!) więcej miodu, oczywistym wnioskiem była decyzja o selekcji pod kątem tendencji do budowania dużych rodzin. Wielkość nazwano siłą, aby zawsze pozytywnie się kojarzyła. A z czego bierze się liczebność? Ze zdolności matki do składania dużej liczby jajeczek. Czyli wniosek jest jasny: trzeba wzmocnić cechę plenności. Ale plenne rodziny zbierają rzeczywiście więcej, ale i więcej zjadają: każda robotnica musi przecież jeść, zarówno w stadium larwalnym, czyli nieprzydatnym do zbiorów, jak i jako gotowy owad, zdolny do pracy. W ten sposób narodziły się odmiany pszczół zdolne przetrwać tylko przy stałym protezowaniu ich środowiska przez człowieka: np. przez wywózki na pożytki, gdzie ule stawia się wylotkiem w stronę paszy, a te rodziny zbierają, zbierają, zbierają...
Jeżeli jakiś pszczelarz-hobbysta zaopatrzy się w taką genetykę, szybko opanuje sztukę ograniczania w czerwieniu tej arcyplennej matki w momencie, kiedy potrzebuje mieć więcej robotnic zajętych zbiorami, a nie odchowywaniem larw. Tu oczywiście pojawia się cały aspekt rozrywkowy pszczelarstwa, bo weszliśmy z naszą ingerencją w naturalny cykl rodziny już tak głęboko, że bez dalszej naszej pomocy pszczoły muszą nieuchronnie zginąć. Na forach i spotkaniach pszczelarskich toczą się zatem niekończące się dyskusje, kiedy wzmocnić, a kiedy osłabić plenność rodziny pszczelej i jak to zrobić. Jak widać, przypomina to jako żywo socjalizm, który bohatersko walczy z problemami, które sam stworzył. Ale za to rośnie naturalne dla człowieka poczucie komfortu płynące z kontroli nad sytuacją: przejął od pszczół zarządzanie istotnymi dla nich aspektami życia roju. Oczywiście dla ich dobra, jak publicznie głoszą związki i firmy pszczelarskie, aby pszczoły ratować od wyginięcia. Niesamowite, ale niektórzy ludzie naprawdę w to wierzą.
=> http://pasieka.smirnow.eu/obrazki/pszczelarstwo/2017-10-15/2017-10-15-Y00Robert-04-Jesienna_pasieka.jpg Y00Robert - jesienna pasieka [IMG]
*Y00Robert - jesienna pasieka*
Tak czy owak mamy do czynienia z owadami, czyli stworzeniami niesłychanie szybko się dostosowującymi (dostosowywowywującymi). Jeżeli czynnik środowiskowy, jakim jest pszczelarz, podstawia im pod wylotek pożytki, reguluje plenność przez sztuczki z izolatorami, podbiera zapasy, protezuje odporność pestycydami... No toż przecież bardzo ja ciebie proszę, to się dostosujemy. Ale jeżeli tylko jedną z tych czynności pszczelarz zaniedba, albo wykona w niewłaściwym momencie - SRU (Socjalistyczna Reforma Ustrojowa). Rodzinka się sypie. Zgodnie z naturą, bo kto nie daje rady, ten odpada z wyścigu. I pszczelarz taki ma pełne prawo i obowiązek taką osypaną rodzinę traktować jak osobistą porażkę, hańbę na dobrym imieniu zawodowca (choćby był tylko amatorem z pięcioma ulami, bo u nas już tak jest). Skoro najpierw zanabył genetykę wstępnie przeselekcjonowaną pod tym kątem, a potem wspierał jej selekcjonowane zachowania - a nagle z czymś się obślizgnął - to oczywiście jest jego wina, a nie przyrody. **Dupa, nie pszczelarz**.
**Nie mają racji pszczelarze naturalni, że to nie wina pszczelarza, tylko nieubłagane prawa przyrody**. Nieubłagane prawa przyrody to masz wtedy, kiedy przez ładne parę pokoleń (pokoleń pszczół) odchowasz sobie wstępnie zdziczałe pszczoły, pozwolisz im się selekcjonować na bazie lokalnych trudności ze strony natury, jak lokalne patogeny, łańcuch pożytków, przepszczelenie i Twoja nieporadność. I nie będziesz protezował ich odporności, regulował plenności, uzupełniał łańcucha pożytkowego ciastem. Dochowawszy się takich pszczół możemy spokojnie oddać się kontemplacji wylotka - bo wiemy dobrze, że zawsze jakiś procent rodzin musi odpaść z wyścigu, inny procent okaże się wybitnymi producentami, a reszta - średniakami. I nie będzie to zależało w dużej mierze od nas, tylko od lokalnych uwarunkowań. A nadwyżkę miodu uzyskiwać będziemy od wybranej grupy najwybitniejszych, które oczywiście poddamy sztucznym zabiegom, jak np. dołożymy im gotowych plastrów, żeby miały gdzie składować nektar w procesie jego zamiany na miód, skontrolujemy rojliwość, aby rodzina pozostała w sztuczny sposób liczebna i przez to produktywna... Ale my już jej geny powieliliśmy wcześniej, w dziale hodowlanym pasieki, gdzie nie my, a przyroda je selekcjonuje, więc parę wybrańców możemy poświęcić na ołtarzu produkcji i nieczemu zasadniczo to nie zaszkodzi. W końcu nam też się należy nasza działka, nieprawdaż?
Rozmyślania nad przemijaniem2017-06-21T23:59:00+02:002017-06-21T23:59:00+02:00Krzysztof Smirnowtag:sdf.org,2017-06-21:/flamenco/2017-06-21_rozmyslania-nad-przemijaniem.gmiNie, nie chodzi mi o to, że będę się tu wywnętrzał na temat przemijania, choć może i to się zdarzy. Przemijanie to tylko pretekst do innych rozmyślań pszczelarskich.
Tydzień temu stuknął mi kolejny rok na odliczaniu do śmierci, to i w gorącym okresie zebrało mi się na refleksje.
Ponarzekam sobie …Nie, nie chodzi mi o to, że będę się tu wywnętrzał na temat przemijania, choć może i to się zdarzy. Przemijanie to tylko pretekst do innych rozmyślań pszczelarskich.
Tydzień temu stuknął mi kolejny rok na odliczaniu do śmierci, to i w gorącym okresie zebrało mi się na refleksje.
Ponarzekam sobie.
Chciałoby się mieć i miód, i pszczoły. Wygląda na to, że w pierwszych latach pszczelarzenia o pierwszym trzeba zapomnieć, a i z drugim niełatwo. Trzeba się nachodzić, najeździć.
Nikt. Powtarzam: nikt. W żadnym podręczniku. W żadnym poradniku. Na forach. Nikt. Nie powiedział wystarczająco jasno i dobitnie jednej, podstawowej prawdy pszczelarskiej:
**Nie ma pszczół, nie ma miodu, jeżeli nie ma suszu!**
Kropka.
### Zacznijmy od przykładu "standardowego"
Być może niektórzy tego nie zauważyli: jeżeli zaczynasz pszczelarstwo od kupna kilku odkładów, zaopatrzone są one w 4-5 ramek w pełni zbudowanych. Czyli pszczoły mają coś na początek. Jeżeli zastosujesz się do mądrych, standardowych instrukcji, do końca sezonu każda rodzinka będzie miała swoje 10 ramek, na których zdoła spędzić zimę. Jeżeli są to odkłady czerwcowe, jednakowoż o miodzie w pierwszym roku możesz zapomnieć. Ale już w następnym - czemu nie?
Policzmy (zakładam, że wszystkie ramki w pasiece mamy tej samej wielkości, to upraszcza obliczenia):
Powiedzmy, że kupiliśmy 10 odkładów w czerwcu i jak wyżej, każdy na koniec sezonu posiada 10 ramek zabudowanych 100%. Na naszym terenie nie ma dużych pożytków, żadnego rzepaku, gryki, ani innych szaleństw. Poszły pszczoły do zimy. Nie oczekujmy spektakularnych sukcesów, ale załóżmy, że starszy pszczelarz z koła znalazł chwilę i pomógł zadać pszczołom amitrazę, więc zabieg wykonano mniej więcej zgodnie z instrukcją, potem dopilnował kolejnych sesji chemizacyjnych i wreszcie kwasu szczawiowego w grudniu. Na wiosnę, do pierwszego oblotu dożyło 7 rodzinek. Zrobiliśmy przegląd po padłych rodzinkach i nie będąc rygorystami postanowiliśmy nie palić zabudowanych ramek, o ile nie znaleźliśmy na nich śladów po biegunce. W końcu zgodnie z zaleceniami na wiosnę również wykonujemy "kontrolne" odymienie, więc ule zostaną ponownie wysterylizowane. Z 3 padłych rodzin odzyskaliśmy, dajmy na to, 20 zabudowanych w całości ramek. To jest ekstra po 3 ramki do każdej przeżyłej rodziny. A każda z nich, umiejętnie prowadzona, zabuduje w toku sezonu kolejne 5 ramek, a na zimę znowu ustawimy 10 rodzinek. Jeżeli zastosujemy jakieś sprytne sposoby, będziemy mieć miód. Sposoby te to dokonanie rozsądnej selekcji, połączenie słabiaków, aby w wiosnę weszły z siłą. Większe rodziny nie tylko zbierają więcej miodu, ale też lepiej budują plastry. W sumie można przyjąć, że w drugim sezonie będziemy mieć 5 rodzin, które dadzą nam, powiedzmy, po 15kg miodu i będą mieć 2,5 korpusu w pełni zabudowanych ramek, a do tego jeszcze trochę zabudowanych częściowo. W następnym roku, o ile nie planujemy rozbudowy pasieki ponad założone 10 uli, będziemy mieć już, być może, 7-8 rodzinek produkcyjnych, wyposażonych w 3, a może i 3,5 korpusu ramek. Po 5 latach rozsądnego gospodarowania ramkami (traktowanie pszczół amitrazą wymaga usuwania starych plastrów najdalej co kilka lat) nasza pasieka będzie mogła produkować tyle miodu, ile tylko pszczoły zdołają zebrać (nad czym już nie mamy kontroli, bo to zależy od pogody i pożytków w okolicy), bo zawsze dysponować będziemy nadmiarem suszu, czyli zabudowanych ramek do których można składać miód. Przez cały ten okres mieliśmy różne, ale jednak zbiory miodu.
### Teraz przykład "niestandardowy"
Zakupiliśmy, podobnie jak wyżej, 10 czerwcowych odkładów ze świadomością, że w tym roku co najwyżej możemy je zazimować. Ale odmawiamy stosowania amitrazy, której skuteczność, nawiasem mówiąc, przynajmniej okresowo spada, czego dowiodły straty pszczelarzy w zimie 2016-2017. Gotowi jesteśmy zaakceptować wyższe straty i poczekać na miód nie rok, a np. dwa lata. Liczymy, że dokona się ulokalnienie pszczoły, o którym czytaliśmy, że to podobno bardzo dobrze, żeby się stało. Zimą padło nam osiem rodzin z dziesięciu. Nie jesteśmy rygorystyczni, odzyskaliśmy po padłych rodzinach 5 korpusów ramek (reszta poszła do przetopu, bo nam się z jakiegoś powodu nie podobała). Mamy 2 słabowite rodzinki i spory nadmiar plastrów częściowo napełnionych pokarmem zimowym, które im podajemy, aby się nim karmiły przez ubogi we wziątek marzec i kwiecień. Dzięki temu dwie z nich w maju mają już jako-taką siłę i możemy z nich zrobić podziały. Świadomi skali zeszłozimowej klęski dzielimy je "bez reszty" na 4. To daje nam 8 mikro-rodzinek, a każda ma zapas plastrów w swoim korpusie. Małe rodzinki słabo budują, więc załóżmy, że każda z nich dokończyła tylko wypełnianie swojego korpusu. Po następnej zimie mamy np. 3 rodzinki, ale jesteśmy mniej rygorystyczni tym razem, więc odzyskujemy 7 korpusów suszu. Dzięki niemu możemy z tych słabiaczków dokonać pod koniec maja podziałów, które napełnią nam każdy posiadany ul i do zimy znowu wędruje 10 rodzinek.
Widząc jednak, jak się rzeczy mają, dziękujemy serdecznie za miód i idziemy go sobie kupić na bazar, bo taniej. Tu następuje moment decyzji, czy chcemy dalej pszczelarzyć, czy zadowolimy się miodem nieznanego pochodzenia, z bazaru?
Przyjmujemy założenie, że kiedyś będziemy mieć pszczoły, które dadzą nam miód. Zgodnie z tym, co prawią Wielebni z Arizony (taki skrót myślowy Wolnych Pszczół), po ok. 5 latach takich zabiegów zdrowotność pszczół powinna się poprawić na tyle, że zaczną przeżywać w większym procencie i wypracowywać nadwyżkę miodu. W porządku. Jak to mówią, rok nie wyrok, piątka nie dziesiątka. Mija założona półdekada. Dysponujemy wówczas już nieograniczonym wprost zapasem suszu pozostałym po licznych pokoleniach padłych rodzin, które oddały życie na ołtarzu zdrowotności swoich następców. Możemy produkować miód bez cienia śladu metabolitów amitrazy w jego składzie.
Ale jakiej drogi byśmy nie wybrali, zawsze podstawą sukcesu jest posiadanie suszu! Mając go, możemy sobie pozwolić na więcej.
Ja wybrałem drogę selekcji. Zatem będę miał pewnie dużo suszu. A kiedyś może i miód. Pod warunkiem, że pszczoły przeżyją ten eksperyment. Twórca tak zwanej Metody Bonda (żyj i pozwól umrzeć), John Kefuss (wbrew nazwisku pszczelarz gospodarujący we Francji oraz Chile), uważa, że 10 uli to trochę za mało, aby osiągnąć sukces.
Pięć lat to szmat czasu. Borykanie się ze swoją nieudolnością, niechlujstwem, lenistwem, żeby wspomnieć tylko wewnętrzne trudności, a wszelkie zewnętrzne zostawić na stronie. Przez ten czas jednak dokona się poważna zmiana w naszym życiu. **Dowiemy się czegoś** o żywych istotach, **nauczymy się pszczelarstwa**, ale przede wszystkim: **cierpliwości**.
Tak to sobie wyobrażam.
### Bo jestem dopiero na początku drogi
Czyli nie dość, że na razie nie posiadam niezbędnych umiejętności, to i ze zdrowotnością pszczół tak sobie. Zeszłą zimę przeżyła zaledwie jedna rodzina z 39 - zatem powyższe wyliczenia są o wiele łagodniejsze niż moja rzeczywistość pierwszego sezonu. Zobaczymy, jak będzie w kolejnym. A na razie się staram, jak mogę.
Po pierwsze staram się dzielić jak najintensywniej. Przez ostatnie 3 tygodnie prawie codziennie odwiedzałem pasieki i coś tam przy pszczołach dłubałem. Przybyło, zaraz nadejdzie moment, żeby sprawdzić, czy pierwsze serie podziałów, wykonane ponad miesiąc temu, zdołały zbudować funkcjonalne rodzinki, z unasiennionymi matkami.
Moim marzeniem było zakończyć sezon z półsetką rodzin. Dziś już wiem, że to się nie uda. Będzie blisko, ale się nie uda. Pojawiły się naciski, aby jednak zebrać trochę miodu, więc nie mogę wszystkich rodzin dzielić do cna. Muszą pozostać w sile, aby zbierać główny pożytek w tej okolicy, czyli nawłoć. A po nawłoci nie ma już podziałów. Z punktu widzenia selekcji - zmarnowane pszczoły... Cóż, żyjemy w takich, a nie innych okolicznościach przyrody i społeczeństwa. Co poniektórym nie mieści się w głowach, że można mieć pszczoły, a miodu ni kropelki. No dobrze, w końcu sztuki podbierania miodu też trzeba się nauczyć.
Ale jednak - szkoda.
Pszczoły Heisenberga2017-02-02T23:59:00+01:002017-02-02T23:59:00+01:00Krzysztof Smirnowtag:sdf.org,2017-02-02:/flamenco/2017-02-02_pszczoly-heisenberga.gmiWiadomo zapewne wszystkim, że **Einstein był największym myślicielem wszechczasów** (w końcu był najwybitniejszy we wszystkim, a niektórzy nawet wierzą, że przepowiedział koniec świata połączony z wyginięciem pszczół (sic!)) , co jest taką samą prawdą, jak fakt, że zając wywieszony za okno, po dwóch tygodniach jest smaczniejszy. Otóż być może jest - pod …Wiadomo zapewne wszystkim, że **Einstein był największym myślicielem wszechczasów** (w końcu był najwybitniejszy we wszystkim, a niektórzy nawet wierzą, że przepowiedział koniec świata połączony z wyginięciem pszczół (sic!)) , co jest taką samą prawdą, jak fakt, że zając wywieszony za okno, po dwóch tygodniach jest smaczniejszy. Otóż być może jest - pod warunkiem, że na dworze panuje chłód, a ten zając wcześniej będzie martwy. A o tym problemie chciałem dziś krótko, króciutko. Znaczy, o śmierci. I nie tylko.
=> http://www.national-geographic.pl/media/cache/default_view/uploads/media/default/0009/20/de8bee3f613d8ec63d0098b54da9e79bab08a3ac.jpeg Einstein pokazuje język [IMG]
Pszczelarska brać dzieli się mianowicie na takich, którzy rozumieją fizykę kwantową i tych, którzy nie rozumieją (dla dokładności: siebie stawiam gdzieś pomiędzy, bo jeszcze nie wiem, czy ją rozumiem, czyli można powiedzieć, że ją równocześnie rozumiem i nie rozumiem, bądź że ani ją rozumiem, ani nie rozumiem). A konkretnie chodzi o *zastosowanie mechaniki kwantowej do określenia stanu rodziny pszczelej[1]*.
=> https://pl.wikipedia.org/wiki/Kopenhaska_interpretacja_mechaniki_kwantowej 1: https://pl.wikipedia.org/wiki/Kopenhaska_interpretacja_mechaniki_kwantowej
Starzy, oldskulowi pszczelarze mianowicie wyznają zasadę, że zimą do pasieki się nie chodzi. A jeżeli się chodzi, to podkrada się na paluszkach, staje się z dala i tak z zachowaniem poznawczego dystansu dokonuje kontroli stanu ogólnego: czy daszków nie zwiało, czy uli nie ukradziono itp. Do uli w żadnym wypadku się nie zagląda! Tych mianowicie pszczelarzy posądzam o podświadome rozumienie podstawowych zasad fizyki kwantowej.
Inna grupa pszczelarzy, zwolenników metod nietradycyjnych, uważa, że zaglądanie zimą do pszczelich rodzin to cud-miód! Sama radość i w ogóle. Nie ma większej frajdy niż unieść daszek i zobaczyć, jak ledwo żywe od mrozu owady poruszają się niby na zwolnionym filmie. Czasem taka kontrola może prowadzić do stwierdzenia bezmateczności, a wtedy hoho! Można, wyobraźcie sobie, rodzinę uratować. Na przykład przez połączenie z inną. Bo są i tacy, co potrafią wykonać łączenie rodzin przy trzaskającym, kilkustopniowym mrozie. I podobno im się to udaje.
=> http://static1.1.sqspcdn.com/static/f/1340992/24537211/1394924917543/LesleyBruceSmithFrozenBeeHive.jpg Pszelarz zagląda do zamarzniętego ula [IMG]
Ale zima mija sobie w najlepsze i różni pszczelarze wchodzą w wiosnę z innym zapasem informacji. Pierwsza grupa pszczelarzy posiada wszystkie swoje rodziny w *stanie mieszanym*, tj. są one żywe i martwe równocześnie, dopóki obecność pszczół na wylotku i pierwszy wiosenny oblot nie ustalą ich stanu dla poszczególnych uli. Druga grupa dysponuje (lub ma nadzieję, że dysponuje) wiedzą, które rodziny nadają się do posprzątania, a które w tym roku stanowić będą dumę pasieki.
Fakty z punktu widzenia fizyki teoretycznej są jednak inne. Otóż pszczoły tej drugiej grupy pszczelarzy co i raz wchodzą i wychodzą ze stanu mieszanego. A to dlatego, że w okresie zimy pozostają w ulu i nie widać ich aktywności (lub jej braku), zanim tego ula się nie otworzy. Po otwarciu ula następuje załamanie funkcji falowej poprzez akt obserwacji i stan rodziny pszczelej ulega skwantowaniu. Można ją obserwować i podejmować decyzje - o ile są jakieś do podjęcia. Jednak po ponownym nakryciu pudła daszkiem, wkrótce rodzina pszczela znowu wchodzi w stan mieszany. Zgodnie z zasadą nieoznaczoności Heisenberga nie jesteśmy w stanie ocenić, jak szybko to się dzieje.
Otóż polscy pszczelnicy (czyli badacze pszczół) postanowili ten stan zmienić. Zainstalowali w ulu elektroniczne termometry, podpięli do tego komputer[2] i uznali problem za rozwiązany: pszczoły zostały na stałe skwantowane. Ale czy skwantyfikowane? Otóż tylko życzeniowo. W rzeczywistości przecież elektroniczny termometr również dokonuje chwilowych pomiarów co jakiś czas. A zatem pozwala nam umieścić punkty pomiaru na osi czasu (która też jest formą kwantowania - właśnie czasu) i wysnuć hipotezę, że skoro o 15:30:20 temperatura w centrum kłębu wynosiła 21,01C, a o 15:30:25 21,02C, to pomiędzy tymi momentami również bardzo się nie zmieniała.
=> http://www.pszczelawola.edu.pl/index.php/aktualnosci/view/Pomiary-temperatury-w-klebie-zimowym-.html 2: http://www.pszczelawola.edu.pl/index.php/aktualnosci/view/Pomiary-temperatury-w-klebie-zimowym-.html
=> http://www.pszczelawola.edu.pl/upload/image/aktualnosci2014/pomiary/pszczela%20temperatura6.jpg Pomiar temperatury w ulu Pszczela Wola [IMG]
*Pomiar temperatury w ulu Pszczela Wola[3]*
=> https://www.youtube.com/embed/LPpL4whLvNo 3: https://www.youtube.com/embed/LPpL4whLvNo
Cóż, to tylko taka robocza hipoteza, która w wielu dziedzinach życia jest użyteczna. W pszczelarstwie, jak zapewniają mnie doświadczeńsi, nie służy natomiast niczemu. Niektórzy nawet uważają, że nic tak pszczołom nie szkodzi, jak zbyt częsta obserwacja, inni uważają, że to wręcz pomaga, co częściowo pokrywałoby się z obserwacjami fizyków kwantowych, mianowicie z kwantowym efektem Zenona[4], który mówi o obserwowalnym spowolnieniu ewolucji układu **z powodu** częstej jego obserwacji. Skłonny jestem wysnuć hipotezę, że po prostu niektórzy pszczelarze próbują "przeciągnąć" swoje pszczoły przez zimę stosując częste obserwacje począwszy od jesieni, kiedy wciąż jeszcze nie jest im trudno utrzymać właściwą (zdaniem uczonych - konkretną) temperaturę kłębu. Zaglądają oczywiście tym częściej, im dłużej trwa i im chłodniejsza jest zima. No, zważywszy, że ostatnio fizyka kwantowa zaskakuje nas coraz częściej trafnymi odkryciami, może ma to jakiś sens?
=> https://pl.wikipedia.org/wiki/Kwantowy_efekt_Zenona 4: https://pl.wikipedia.org/wiki/Kwantowy_efekt_Zenona
Obserwowalnym jednakowoż, całkowicie poza ustaleniami fizyków kwantowych, zjawiskiem pozostaje fakt, że wszelkie obserwacje w trakcie zimowli nie mają wielkiego przełożenia na ostateczny jej efekt. To znaczy - z punktu widzenia szeroko pojętej, teoretycznej fizyki kwantowej zachodzi jedność, czy też współzależność, obserwatora, obiektu obserwacji i samego aktu/procesu obserwacji. A zatem, jeżeli obserwatorowi zależy na dobrostanie obiektu obserwacji, musi pamiętać o dobrostanie całego układu **obserwator⟶obserwacja⟶obserwowany**. Czyli nie musi koniecznie i bez przerwy troszczyć się o ten obiekt.
Może zatroszczyć się o akt/proces. Tu pokazali klasę pszczelnicy z elektronicznym termometrem. Podobno pszczoły ten eksperyment przetrwały, co pośrednio dowodzić może (choć nie musi), że dokonano poprawnego wyboru.
Ale kto nie ma takiego termometru, albo smykałki do elektroniki, też może się postarać, wcale nie przeszkadzając pszczołom spokojnie zimować. Otóż może się zatroszczyć o obserwatora.
Znakomicie tutaj sprawdza się pigwówka na miodzie, stosowana wewnętrznie. Najlepiej regularnie i w średnio odległych kwantach czasu. Czyli nie za często. Ale i nie za rzadko. Do dna.
=> http://images47.fotosik.pl/357/4d1c500fb5eacdecmed.jpg Pigwówka, pewnie na miodzie [IMG]
*PS. We wpisie tym wykorzystałem bezczelnie zdjęcia pozostające własnością innych internautów i instytucji. Na rozkaz skasuję, a na razie niech sobie wiszą.*