# Rozmyślań zimowych czar, część druga

Zima sobie mija (zbyt) powoli, a my liczymy padłe pnie...

Ot, znowu jakieś tam zagajenie, które ma przyciągnąć i utrzymać 
czytelników.

### O truizmach pszczelarskich

W pszczelarskiej, kilkuletniej już, praktyce zetknąłem się ze zjawiskiem, 
które zapewne nieobce jest żadnemu środowisku branżowemu, lubo 
hobbystycznemu: **tajemne święte prawdy**. Powtarzane z nabożnym 
namaszczeniem, czasem jak modlitwy, czasem jak przekleństwa (klątwy też).

Ze zdumieniem niejakim konstatuję, że wielu nowicjuszy nie zadaje sobie 
trudu, aby choćby przeczytać jakąkolwiek książkę o chowie pszczół (już 
tam nie koniecznie zaraz polską bibliję pszczelarstwa, czyli "Gospodarka 
pasieczna" Wandy Ostrowskiej), już choćby broszurkę jakąś. Z drugiej 
strony mamy rzeszę (rzeszunię) zapaleńców, którzy przeczytali wszystko, 
nie to, co udało im się dorwać w pazury, ale literalnie **wszystko**. Nie 
tylko o pszczołach, ale i o leczniczych właściwościach miodu, propolisu, 
jadu, wosku, powietrza ulowego, wszystkiego, o technice budowy apidomku, 
obowiązkowym wyposażeniu pracowni pasiecznej we włoskie kafelki, o genetyce 
pszczół, pszczołowatych, błonkoskrzydłych (rykoszetem), o zastosowaniu 
martwych pszczół w kosmetologii, o chemii molekularnej apitoksyny, zjawiskach 
kwantowych zachodzących w żołądku podczas picia roztworu woda+miód w 
proporcji 5:1... W ten sposób środowisko, które w gruncie rzeczy powinno (z 
naciskiem na "powinno") składać się z ludzi w miarę normalnych, 
przerośnięte jest dwiema grupami *ekstremistów*: ignorantami i 
pomieszańcami. Czyli takimi, którzy kompletnie nic nie wiedzą, nie 
rozumieją, ale się wypowiadają oraz takimi, którym ilość pochłoniętej w 
nienawykły do takiego wysiłku mózg wiedzy pomięszała szleje i oni... Też 
się wypowiadają.

Dla dokładności: mnie bliżej jest do tych drugich, bo w samym początku 
kariery, ogarnięty stanem zwanym z angielska *bee fever[1]* (kto nie czyta, 
ten może sobie filmik obejrzeć[2]), przeczytałem naprawdę sporo. Ale nie 
wszystko - i tu jednakowoż upatruję niejakiej nadziei dla samego siebie, że 
nie tak kompletnie mi się wszystko pomięszało. Np. w ogóle mnie nie 
zainteresowały błogofilne właściwości jadu pszczelego. Genetyką 
zainteresowałem się tylko z grubsza, dopóki nie połączyłem faktu, że 
zasadniczo wymiana genów między pokoleniami pszczół dokonuje się w 
powietrzu i wiele niewątpliwych mądrości hodowców mogę, jako mały 
pszczelarz, z ograniczonymi środkami, wsadzić sobie w buty. Tak zasadniczo to 
ponieważ jestem raczej leniem, włożyłem dużo wysiłku, aby znaleźć (bo 
samodzielne opracowanie jest nieco trudniejsze) metodę pszczelarską, która 
wymaga naprawdę minimum wysiłku i pracy. Czyli tak zwane *lejzy bkpn[3]*, po 
naszemu nie mające nazwy, bo przecież pszczelarz u nas nie może być leniwy 
(ule i cała pasieka mają błyszczeć!). A skoro nie może być, to nie jest. 
Tako rzecze oficjalna wersja, że pszczelarz jest pracowitym jak pszczółka, 
zawsze słodko uśmiechniętym, miodopłynnie się wyrażającym Kubusiem 
Puchatkiem. Koniec dygresji.

=> http://www.dave-cushman.net/bee/beefever.html 1: 
http://www.dave-cushman.net/bee/beefever.html
=> https://www.youtube.com/watch?v=PiOXnBKjf7o 2: 
https://www.youtube.com/watch?v=PiOXnBKjf7o
=> http://www.bushfarms.com/beeslazy.htm 3: 
http://www.bushfarms.com/beeslazy.htm

=> 
http://pasieka.smirnow.eu/obrazki/pszczelarstwo/2018-12-15/2015-12-15-ORZ-01-Ule
.jpg Ule na niegdysiejszym ORZ [IMG]

No więc ze zdumnieniem niejakim konstatuję, że w mediach 
społecznościowych, w informacyjnej bańce obejmującej pasjonatów 
pszczelarstwa, roi się od specjalistów, którzy po jednozdaniowym opisie 
początkującego podają autorytatywną diagnozę sytuacji w jego ulu, który 
być może znajduje się 500 kilometrów od nich. Na podstawie jednej foci 
umieszczonej na fejsie, co do której nie ma nawet pewności, że pytek ją 
uczynił, wyrokują, a to że pień był źle karmiony, a to źle leczony, albo 
nosemoza (której obecność można stwierdzić tylko w laboratorium)... 
Najśmieszniej, jak opowiadają, że gdzieś tam są, albo nie ma bakterii, 
grzybów, pasożytów, których na oczy nigdy nie oglądali. Mądrzą się np. 
na temat higieny w ulu, bo tak przeczytali w "Pszczelarstwie". Ale gadają o 
tym, jakby sami to przećwiczyli i na własnej pasiece sprawdzili. Tak, 
pucowali styropianowe korpusy ługiem, gdy na swojej pasiece mają drewniane 
WZ-tki po pradziadku... Tak czy owak recytują przenajświętsze prawdy 
zasłyszane, albo przeczytane, ale nie wyćwiczone. Jest to jakiś mechanizm 
psychologiczny ludzkiego stada, ewentualnie tylko męskiego (jednak 
przeważająca większość pszczelarzy to mężczyźni), że należy 
ustanawiać takie pseudo-normy. A to że sweter może być tylko czerwony, a to 
że buty tylko bez obcasu, a to że jak ule to tylko korpusowe... Że tylko 
nowoczesna gospodarka pszczelarska się liczy, reszta to paproki, gówniarstwo 
i śmiecie, przez których pewnie niedługo zjedzą nas żywcem zaborcy 
(Austria w szczególności). Tylko my mamy rację, bo podążamy za światłymi 
wskazówkami przenajświętszego profesora, który aby dorobić sobie do 
pensji, to wygłosił wykład w Mekce polskiego pszczelarstwa: Pszczelej Woli. 
I skoro powiedział, że warrozę należy tępić 6 razy do roku przy pomocy 
kumofosu, to święta prawda jest i ja już od dawna to powtarzałem. I 
nieważne, że w tym samym czasie inny przenajświętszy profesor twierdzi na 
wykładzie we Wrocławiu, że nie kumafos tylko amitraz i nie sześciokrotnie, 
a dziewięciokrotnie. Pszczelarze i tak chętnie zapłacą za te w kółko 
powtarzana mądrości.

A jak się dobrze odpytać już indywidualnie, to się okazuje, że każdy na 
swojej pasiece robi różne rzeczy po swojemu. Często jak mu jego pomyślunek, 
albo zdrowy rozsądek podpowiada. Albo lenistwo. Albo zasoby kabony. Albo 
nerwica, swoja lub małżonki. Tak czy owak, jak już po mszy, to hulaj dusza, 
każdy robi, jak mu się podobie (dla nieogarniętych: msza jest metaforą 
takiego świętego spotkania pszczelarzy, na którym profesor wygłasza od 
dawna znane i wciąż powtarzane w różnych wariantach truizmy i 
oczywistości, które wierząca pszczelarska brać znowu odbiera niczym 
objawienie pierwszego stopnia).

### Leczenie czyli trucie, a straty stratami

Na pasiece przydomowej nie za wesoło. Przejrzałem na szybko, co też tu się 
odjaniepawla i niestety, niestety, niestety: kolejne dwa pieńki zostały 
skreślone z rejestru, a następne w drodze.

Było tak:

```

Roy[WL]                                BkfF2[ZD][X]      P18F1[ZD]    PwF2[WL]  
   
Bcr[ZD] BkfF2[ZD][)]      HarF2[DD][X] HarF2[DD][X]      HarF2[DD][)] 
BkfF1[DD][)]    SurF1[DD][)] BcfF1[ZD]            P18F2[ZD][X]
```

A jest tak:

```

Roy[WL]                              BkfF2[ZD][X]    P18F1[ZD]    PwF2[WL]     
Bcr[ZD] BkfF2[ZD][)]    HarF2[DD][X] HarF2[DD][X]    HarF2[DD][X] BkfF1[DD][X]  
  SurF1[DD][)] BcfF1[ZD]            P18F2[ZD][X]
```

=> 
http://pasieka.smirnow.eu/obrazki/pszczelarstwo/2019-07-10/2019-06-19_DOM_01_Dru
ga_seria_odkladow.jpg Odkłady czynione 19 czerwca [IMG]

Czyli dwa spośród sześciu pni dzielonych na dwoje w nukleusy uczynione 19 
czerwca nie dożyły. I kolejne w drodze. Jeden z nich to macierzak BkfF1[DD]. 
Mierzyłem jego porażenie roztoczami[4] pod koniec października 2019. I 
wyszło mu 108 sztuk. Umarł zgodnie ze spodziewaniem. RIP. Drugi to też 
marniak, z którego pożytku żadnego przez cały sezon nie było. Mam takich 
parę i gdyby nie to, że martwi mnie upadek ilościowy, to muszę powiedzieć, 
że jednocześnie cieszy mnie odejście pni, których jakość nie 
przedstawiała niczego interesującego. Czyli jest szansa na jakość. Ale 
zobaczymy.

=> filename{./2019-12-23-Srodzimie_2019.md} 4: 
filename{./2019-12-23-Srodzimie_2019.md}

Tak czy owak ubytek ilościowy, gdyby mierzyć stanem pasieki przydomowej, już 
jest spory: 6 padło, 7 żyje. Rzeczywista sytuacja na toczku przydomowym zatem 
poważnie się zmieniła i wygląda tak:

```

Roy[WL]                              [X]    P18F1[ZD] PwF2[WL]     
Bcr[ZD] BkfF2[ZD][)]             [X] [X]    [X]       [X]           
SurF1[DD][)] BcfF1[ZD]                          [X]
```

46% strat w połowie stycznia. Nie najlepiej. Ile dojdzie do marca?

Tak wielkie straty rok w rok nastawiają mnie coraz bardziej pesymistycznie do 
wszelkich idei nieleczenia. Jednocześnie myśli zaczynają skręcać w 
poszukiwaniu jakichś skuteczniejszych trucizn, które niczym *silver bullet* 
po zgodnym z instrukcją zaaplikowaniu położą kres zarazie. Co mogę 
poradzić na to, że jednocześnie rozsądek mi podpowiada, że takich 
środków nie ma? Ewidentnie przeżywalność na pasiece, nawet kompletnie 
leczonej, zależy wprost od doświadczenia i skrupulatności pszczelarza. Ja, 
jak wyżej zadeklarowałem, uprawiam *leniwe pszczelarstwo*, czyli nie chcę 
być pilny i skrupulatny.

W zeszłym roku postanowiłem odpuścić sobie grupę nieleczoną, bo 
obawiałem się, że zwiększa odsetkę strat i grozi długofalową zapaścią 
pasieki, zanim nie odbuduję jej liczebności do poziomu, w którym będę 
mógł znowu zaryzykować. I nie miało istotnego znaczenia, że grupie 
nieleczonej straty wyszły podobne do reszty pasieki. Założyłem, że jeżeli 
zapodam uczciwie i ofiarnie trucizny, to w końcu pasieka się odbuduje, a w 
tym czasie i tak będę powielał geny z rodzin nieleczonych. Ale i to na razie 
nie przynosi rezultatu. Owszem, rodziny o spodziewanej wyższej odporności 
faktycznie się takową wykazują. Ale czy jest to zdolność, czy tylko 
delikatność ze strony pszczelarza, który akurat nad tymi rodzinami chucha i 
dmucha?

=> 
http://pasieka.smirnow.eu/obrazki/pszczelarstwo/2020-02-02/2020-01-18_DOM_02_pan
oramka.jpg Umierająca pasieka przydomowa [IMG]

### PS. Jeszcze słów parę o miodzie (i cukrze)

Zdziwion niepomiernie, że ktoś czyta moje wypociny (taka kokieteria, 
fałszywa skromność), otrzymałem prywatną wiadomość (boć nie dałem 
możliwości składania komciów bezpośrednio ze strony, trzeba się 
przyłożyć, znaleźć adres mejlowy i dopiero w ten sposób ganić lub 
chwalić, ewentualnie dyskutować) od kolegi pszczelarza, który przytomnie, 
jasno i prosto wyłożył mi, że się mianowicie mylę w kwestii, czy ludzie 
potrzebują miodu.

*Jak ~~niecenzuralne~~ nie potrzebuje? Człowiek ma naturę konsumpcyjną. 
Miód z towaru żywnościowego stał się luksusowym. Człowiek potrzebuje 
luksusu. Po za tym pszczelarze muszą z czegoś żyć. (~~niecenzuralne~~ w 
średniowieczu to głównie robili z niego alkohol, jako produkt uboczny 
produkcji wosku) A więc alko też nie było potrzebne do życia, tak samo 
można powiedzieć, więc już od czasów paleolitu nie jest potrzebny. Ale ten 
argument to złudzenie, bowiem skąd wiesz, że używki, alkohol, narkotyki nie 
były potrzebne do życia luksusowego. Może inaczej by zaszła selekcja 
seksualna gdyby nie alko. ~~niecenzuralne~~ ~~niecenzuralne~~ ~~niecenzuralne~~*

*Tego nie wiesz. A więc to takie jeno pierdololo. Miód jest potrzebny tak jak 
kolejny smartfon i utrzymanie się producentom słodkiego smartfonu. Człowiek 
jest chciwy (jak każde zwierzę) i musi gdzieś dawać upust swej chciwości, 
aby się rozwijać. Skoro ma zapewnienie biololo dobrostan żywności, to musi 
realizować ten popęd gdzie indziej. Znakiem tego: człek potrzebuje miodu jak 
smartfona.*

Nie sposób dyskutować z w.w. celnymi argumentami. Pozostaje tylko 
filozofować, czy towar luksusowy jest towarem jakiejś tam potrzeby, *ergo* 
czy ludzie go właśnie *potrzebują*. Jest to pytanie natury raczej religijnej 
niż merytorycznej, bo całe rozumowanie można utrzymać w porządku 
zmieniając w nim tylko słowa typu "potrzebują" na np. "pożądają". Każdy, 
kto wychowuje dziś nastolatki, wie dobrze, że smartfony np. są produktami 
pierwszej potrzeby, nie drugiej (żywność), nie trzeciej (ciuchy).

Po prostu wydawało mi się, że dość jasno wyargumentowałem stanowisko, że 
przez "potrzebują" rozumiałem potrzebę natury życiowej, oscylującą 
gdzieś w okolicy pojęć "przetrwanie[5]", "zdrowie[6]", bynajmniej już nie 
"dobrostan[7]", "powodzenie[8]", "pomyślność[9]". Do luksusu nawet nie 
podskoczyłem.

=> https://sjp.pwn.pl/slowniki/przetrwać.html 5: 
https://sjp.pwn.pl/slowniki/przetrwać.html
=> https://sjp.pwn.pl/szukaj/zdrowie.html 6: 
https://sjp.pwn.pl/szukaj/zdrowie.html
=> https://sjp.pwn.pl/doroszewski/dobrostan;5421124.html 7: 
https://sjp.pwn.pl/doroszewski/dobrostan;5421124.html
=> https://sjp.pwn.pl/szukaj/powodzenie.html 8: 
https://sjp.pwn.pl/szukaj/powodzenie.html
=> https://sjp.pwn.pl/doroszewski/pomyslnosc;5477010.html 9: 
https://sjp.pwn.pl/doroszewski/pomyslnosc;5477010.html

Z powyższego wynika, że chodziło mi o to, że miód nie jest nam *potrzebny* 
w rozumieniu raczej gdzieś obok *niezbędny*, a nie w pobliżu *przydatny*. Bo 
użyteczny jest wciąż i niezmiennie, jak dotąd, nie ma co do tego 
wątpliwości. Gdybyż (nie dajcie bogowie!) stał się *nieprzydatny*, to 
można zacząć się bać. Ale jest on na razie zaledwie *zbędny[10]*, czyli 
potrafimy się bez niego obejść. Ale - i tu kolega ma najprawdziwszą rację 
- z racji swojej *zbędności* etymologicznie stał się (czy też utrzymał 
się tam niezmiennie) przedmiotem *zbytku[11]*. Przestał jednak pełnić rolę 
eliksiru życia, co (wydawało mi się) jasno i dosłownie wyraziłem. 
Przestał nasycać nasze tkanki zdrowiem, zaczął za to nasycać nasz umysł 
poczuciem komfortu. Może powinienem był na to położyć większy nacisk?

=> https://sjp.pwn.pl/szukaj/zbędny.html 10: 
https://sjp.pwn.pl/szukaj/zbędny.html
=> https://sjp.pwn.pl/szukaj/zbytek.html 11: 
https://sjp.pwn.pl/szukaj/zbytek.html

Choć podstawowa piramida potrzeb[12] wydaje się wciąż sensowną koncepcją, 
wiemy dobrze, że jeżeli mierzyć **skłonność** do wydawania środków na 
dany jej schodek, trzeba by ją odwrócić: po spełnieniu potrzeby podstawowej 
następuje natychmiastowe ucięcie strumienia wydatków i przekierowanie go na 
potrzeby wyższego rzędu.

=> https://pl.wikipedia.org/wiki/Hierarchia_potrzeb 12: 
https://pl.wikipedia.org/wiki/Hierarchia_potrzeb

=> 
https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/e/ef/Dynamic_hierarchy_of_needs_-
_Maslow.svg Po zaspokojeniu potrzeby wydatki spadają [IMG]

Kiedy kolejna potrzeba zostaje zaspokojona, nie ma mowy o kierowaniu dalszych 
środków w jej stronę. Co zatem dzieje się w sytych i bogatych 
społeczeństwach? Otóż pomnę dobrze swoją wyprawę zagraniczną z roku 
1994. W rozmowie z pewną miłą Francuzką z klasy średniej (mąż dwójka 
dzieci, obszerne mieszkanie w dobrej dzielnicy Paryża) dowiedziałem się 
wówczas, iż wydaje ona nie więcej niż 30% środków na pokrycie wszelkich 
życiowych spraw, czyli jedzenie, mieszkanie, najpotrzebniejsza odzież, paliwo 
do Peugeota... Zostawało jej (no, im, im zostawało) 70% środków na co? Na 
wskazane wyżej przez kolegę towary luksusowe.

W powyższym kontekście kolega ma rację: jeżeli koszty luksusów znacznie 
przewyższają bieżączkę życiową, to rzeczywiście poświęcić im trzeba 
stosownie więcej uwagi. A jeżeli uwagi, to i emocji. A skoro emocji, to ich 
znaczenie rośnie. I w ten sposób luksus staje się potrzebą. Gdy bieżączka 
życiowa staje się bezwiednie i automagicznie zaspokojoną oczywistością.


📅 pon 20 stycznia 2020


=> ./index.gmi ↩ Index (Strona główna)

=> ./category/pasieka-krotochwile.gmi 📁 Pasieka - Krotochwile
=> ./tag/krotochwile.gmi #krotochwile
=> ./tag/dumania.gmi #dumania