# Pesymizm początku sezonu

Nie, nie chodzi mi o to, że będę się tu wywnętrzał na temat przemijania, 
choć może i to się zdarzy, zobaczymy. Przemijanie to tylko pretekst do 
innych rozmyślań pszczelarskich. Będzie trochę szczegółowo, a trochę 
ogólnie, ot takie tam strzępki, które mi się nazbierały.

## Wzór czerwiu

Zacznę od pszczół przedwojennych. Zwróciłem uwagę, że one nie czują 
jakiegoś silnego popędu, aby wszystko było na plastrze poukładane. 
Znajszłem też filmik Grzegorza Pawluka, na którym przegląda on ul z ponoć 
pszczołą baszkirską, czyli kolejna odmiana pszczoły środkowoeuropejskiej, 
trzymana w barciach. I co one mają ze sobą wspólnego? Właśnie ten 
poniekąd bałagan. Mniej więcej widać, że czerw jest na środku plastra, 
wokół niego pierzga, a dalej miód. Ale to nie jest taki piękny wzór, jak 
spotyka się u pszczół komercyjnych. Wniosek? Ludzie w procesie selekcji 
zwrócili uwagę na mnóstwo, jak na razie uważam, nieistotnych szczegółów. 
Wzór czerwiu na ramce selekcjonowano jeszcze w XIXw. w odpowiedzi na ówczesne 
największe zagrożenie pszczół: zgnilec. Dziś choroba ta jest tylko jedną 
z wielu, a z powodu warrozy stoi daleko w tyle kolejki do zabicia rodziny 
pszczelej. Tak czy owak udało się wyhodować pszczoły czerwiące od dechy do 
dechy równo i płasko - dzięki temu można było jednym rzutem oka ocenić, 
czy gdzieś tam ten zgnilec się nie czai. Ale nie dotyczyło to pszczół 
środkowoeuropejskich żyjących po lasach Rosji i Baszkirii (o Polsce nie 
wspominając). I tak oko wytrenowane na głównie amerykańskich filmikach z 
jutuba doznaje szoku kulturowego, kiedy przychodzi podjąć ramkę z czerwiem i 
znaleźć jajka, larwy w odpowiednim wieku, czy coś tam innego.

=> 
http://pasieka.smirnow.eu/obrazki/pszczelarstwo/2017-05-22/2017-05-22-01_Y03Pila
wa-02_odklad_03_czy_taka_ramka_dobra.jpg Naturalny wzór czerwiu [IMG]

*Wzór czerwiu na ramce pszczoły przedwojennej*

--------------------------------------------------------------------------------

Pszczoły środkowoeuropejskie mają za nic estetyczne wymogi, bo człowiek ich 
tego nie nauczył. A zwracam uwagę Szanownych Czytelników na 
charakterystyczne zażółcenia odwłoków pszczółek ze zdjęcia - pierwszy 
pierścień odwłoka! Typowe dla krzyżówki z pszczołą Buckfast albo 
włoską (tak mi przynajmniej mówili). Znakiem tego ktoś w pobliżu pasieki 
Dziadka Jana, od którego zakupiłem pszczoły przedwojenne, zaopatrzył się w 
jakieś importy. Ale na zachowanie tak jakby to nie wpłynęło, co też widać 
na zdjęciu - na plastrze pozostały resztki rozbieganych owadów, większość 
pochowała się już dawno w zakamarkach ula.

### Obronność

Oto ciekawostka. Z dzieciństwa pomnę, że ostrzegano nas "Cicho tam, idziemy 
koło pasieki!". Pszczelarz zatem jawił się niczym święty szaleniec, który 
dobrowolnie idzie tam, skąd inni uciekają (po wypowiedziach[1] Warrena 
Buffetta[2] "*trzeba się starać, by być chciwym wtedy, gdy inni się boją, 
oraz by bać się wtedy, gdy inni są chciwi*", można zrozumieć, jakim cudem 
pszczelarz w tamtych czasach mógł zbudować dom i wychować rodzinę 
pracując na zaledwie 50 pniach). W latach 80-tych jednakowoż, gdy pieniędzy 
nie było, ani nic, co by za nie można było kupić, spędziłem kilka tygodni 
wakacji na działce u Wujka, który dziś jest jednym z moich mentorów. 
Graliśmy w nogę obok uli, a kto źle kopnął, ten musiał potem wykonać 
błyskawiczną akcję odzyskania piłki. I bezwzględnie zarobić żądło, 
czasem nawet dwa. Trzeba było uważać. Byłem świadkiem rójki, mieliśmy 
się trzymać na stronie, ale żadnych innych środków ostrożności od nas 
nie wymagano. Czy one naprawdę były takie złe? Potem przez wiele lat nie 
miałem do czynienia z pszczołami. Skończyły się też ostrzeżenia przed 
pasiekami. Prawdę powiedziawszy, osy też jakby mniej dokuczały. Na jednym z 
żeglarskich obozów (okres okrągłostołowy, dobrze to pamiętam, my 
wiązaliśmy węzły, a w Magdalence wiązała się nowa rzeczywistość 
polityczna) ustawialiśmy we wszystkich kątach słoiki po dżemie, a po paru 
dniach każdy był w połowie wypełniony martwymi osami. Mimo eksterminacji po 
kuchni wciąż latało ich mnóstwo. Nigdy potem nie widziałem tylu os na raz.

=> https://pl.wikiquote.org/wiki/Warren_Buffett 1: 
https://pl.wikiquote.org/wiki/Warren_Buffett
=> https://strefainwestorow.pl/artykuly/20170804/warren-buffett-cytaty 2: 
https://strefainwestorow.pl/artykuly/20170804/warren-buffett-cytaty

Przepraszam, właśnie że widziałem. W sierpniu Roku Pańskiego 2017 
postanowiliśmy wytopić wosk ze starych plastrów. Osy wymieszane z 
szerszeniami utrudniały oddychanie, tak nasyciły powietrze w pobliżu gara. 
Ani jednego żądła nie zarobiliśmy. Kiedy powtórka?

Nie mam pojęcia, co naprawdę się wydarzyło przez następne 20 lat. Z 
przeglądu materiałów statystycznych i słuchania świadectw starych 
pszczelarzy wynika, że na początku lat 90-tych liczba pni w Polsce spadła o 
2/3.

### * * *

Z danych dostępnych w necie[3] wynika, że w ostatnich 4 dekadach zaszły dwa 
ciekawe zjawiska:

=> http://www.factfish.com/statistic-country/poland/beehives 3: 
http://www.factfish.com/statistic-country/poland/beehives

1. W 1976 roku liczba pni osiągnęła dołek 1120 tyś, spadając o około 22% 
w stosunku do ostatniej górki z roku 1972. Następnie zaczęła gwałtownie 
rosnąć, aż w 1985 roku osiągnęła poziom 2605 tyś. Czyli ponad dwukrotny 
wzrost w ciągu 9 lat, przy czym do 2000 tyś wzrosło w pierwsze 2 lata tego 
okresu!
2. Od 1986 do 2005 roku liczba pni systematycznie spadała, aż osiągnęła 
stan 1250 tyś. Przy czym w pierwszych 2 latach tego okresu ubyło 900 tyś pni!

Od tej pory uczciwie rośnie i w 2017 roku zanotowano liczbę zarejestrowanych 
pni w wysokości 1589 tyś. **Co się wydarzyło między 1976 a 1988 rokiem?**

=> 
http://pasieka.smirnow.eu/obrazki/pszczelarstwo/2019-03-11/9999_liczba_pni_Polsk
a-1961-2017.png Liczba pni w Polsce 1961-2017 [IMG]

W innych krajach różnie się to układa. Jednak podobne górki-dołki dały 
się zauważyć na Węgrzech, w Niemczech i w Finlandii. W Austrii było 
znacznie łagodniej. W Szwecji między 1987 a 1988 ubyło 95% rodzin pszczelich 
(ze 180 tyś do 10 tyś). Greków nic nie obchodziło, liczba pni rosła im 
systematycznie od lat 60-tych i tak do dziś. We Włoszech tąpnęło dopiero 
między 2006 i 2007 rokiem. Belgom ubywało od połowy lat 60-tych, za to w 
1983 gwałtownie przybyło i teraz powoli rośnie. Holandia zaliczyła spadek w 
1973 do 16 tyś rodzin, 3 lata później miała 10 razy więcej pni, aby po 
zimie obudzić się tylko z połową.

### * * *

Potem zaczęło rosnąć, od około dekady znowu przybiera lawinowo, co akurat 
bezpodstawnie przypisałbym chyba spadającemu poczuciu bezpieczeństwa w 
społeczeństwie. W tym czasie również warroza stała się już powszechnym i 
codziennym elementem praktyki pszczelarskiej. Prawdopodobnie jednym ze skutków 
ubocznych jej pojawienia się było wyhodowanie pszczół, które zapomniały, 
że mają żądła.

=> 
http://pasieka.smirnow.eu/obrazki/pszczelarstwo/2017-05-22/2017-05-18-01_PW_02_n
apelniamy_klateczki.jpg Praca z pszczołami bezżądłowymi [IMG]

Jak muchy.

Jakiś czas temu powtórnie zetknąłem się z wściekłością rodziny 
pozbawionej matki. W takiej sytuacji cała praca hodowców idzie precz - i 
pszczelarz powinien o tym pamiętać.

Ale czy hodując pszczoły "łagodne" nie pozbawiono ich jednocześnie jakichś 
istotnych mechanizmów obronnych? Świadectwa są sprzeczne. Jedni mówią, że 
ich najgroźniejsze rodziny dają najwięcej miodu. Inni uważają, że to 
bezproduktywne śmieci. Prawdopodobnie tylko ci pierwsi rzeczywiście mają do 
czynienia z pszczołami obronnymi, ci drudzy po prostu trafili na chorą 
rodzinę. Czynników w pracy ze stworzeniami bożymi jest bez liku i nie da 
się wszystkich uwzględnić prostym, technicznym myśleniem. Wiadomo, że 
pszczoły zafrykanizowane[4], choć potrafią dać w kość i nie należy 
tolerować ich obecności w podbitce okapu dachu, potrafią zbierać całe 
korpusy miodu - gdzieś tam, na pustyni. Czyli jakby z niczego. Z piasku i 
wiatru. Już one wiedzą, z czego. Nieliczni w USA (coraz liczniejsi), a 
wszyscy (bo nie mają wyboru) w Ameryce Południowej, którzy zdecydowali się 
jednak pszczelarzyć nie zważając na nieuchronną hybrydyzację pszczoły 
miodnej ze strony tej zafrykanizowanej, wydają się chwalić sobie ten wybór 
- nie przypomina to co prawda zabawy w Kubusia Puchatka (raczej jakąś 
odmianę sportu ekstremalnego[5]), ale za to miód zwożą cysternami. Nie 
mają żadnych problemów z warrozą, bo pszczoły te są niezwykle plenne, 
okres wychowu czerwiu mają nieco krótszy i mnożą się szybciej, niż 
nadążają umierać. Innych mechanizmów obronnych chyba jeszcze u nich nie 
zbadano, bo uczeni też ludzie i wolą się zajmować stworzonkami o 
łagodniejszym usposobieniu.

=> https://pl.wikibooks.org/wiki/Pszczelarstwo/Rasy/AHB 4: 
https://pl.wikibooks.org/wiki/Pszczelarstwo/Rasy/AHB
=> https://www.youtube.com/watch?v=97Ry-s7MHbI 5: 
https://www.youtube.com/watch?v=97Ry-s7MHbI

## Pszczoły bez leczenia

Muszę powiedzieć, że w drugim sezonie pszczelarzenia przeżywałem pewien 
dół psychiczny. Okazało się bowiem, że:

### Pszczoły umierają

Jak nie przymierzając - muchy (wyżej wspomniane). Główną przyczyną jest 
warroza, która stanowi rodzaj pszczelego HIV: jest wektorem (czyli tramwajem 
dla) innych chorób, głównie objawia się tym, że pewnego dnia widzimy 
pszczółki ze zdeformowanymi skrzydełkami (DWV - *Deformed Wings Virus*), 
mogą też być ogłupiałe pełzacze przed ulami, czyli PMS (*Parasitic Mite 
Syndrome*), który to akronim jest odpowiednikiem AIDS (*Acquired Immune 
Deficiency Syndrome*), apóźniej odzyskujemy prawie pusty ul, bo pszczółki 
umierając poleciały w siną dal, albo dały się zjeść padlinożercom w 
pobliżu.

Przez jakiś czas modne było CCD (Colony Collapse Disorder)[6], bo wszystko 
musi mieć swoją nazwę. A mnie się wydaje, że po prostu czasem się tak 
zdarza, że jak ktoś jest beznadziejnie chory, to opuszcza wszystko i idzie w 
siną dal, jak nie przymierzając Boryna, co to na progu śmierci pługa się 
chwytał. Znaczy, dziś to takiego łapią i wsadzają do szpitala, ale 
kiedyś, dawno temu... U pszczół dalej nie ma szpitali.

=> https://en.wikipedia.org/wiki/Colony_collapse_disorder 6: 
https://en.wikipedia.org/wiki/Colony_collapse_disorder

=> 
http://pasieka.smirnow.eu/obrazki/pszczelarstwo/2017-02-11/14_Y00Robert_U5.jpg 
Wymarły ul [IMG]

Do tego okazuje się, że jeszcze nie poradzono sobie z warrozą, a już czają 
się na horyzoncie inne zagrożenia! Nie możemy się ich już doczekać. 
Zwalczanie patogenów pszczelich to świetna zabawa!

W następnych sezonach jednakoż okazało się, że moja pasieka utrzymuje 
poziom 50% strat, co już jest do wytrzymania, o ile nie nastawia się ktoś na 
ciężarówki pełne beczek z miodem. Na tym można się już uczyć.

### Pszczelarze pszczoły leczą

Pszczelarze pszczoły leczą w sposób dla mnie nie do zaakceptowania (coś jak 
wsadzić chorą córkę do pieca na dwie zdrowaśki - piec przeżyje na 100%, 
znachor ma szanse 80%, córka ok. 50%) - stosują środki, których nazwy 
brzmią jak wyrok: amitraza[7], kumafos[8], fumagilina[9]... Mnóstwo innych 
domowego wyrobu, głównie opartych o dobrą znajomość zielarstwa, co jeszcze 
może nie stanowi tragedii. Ale jakoś mnie to nie kręci. Ale jest też druga 
grupa, która (często się nie przyznają) stosuje substancje kosmiczne, jak 
środki do dezynfekcji chlewni (Rapicid[10]), insektycydy z tau-fluwalinatem 
(Mavrik[11]), czy środek na wszy dla bydła i trzody chlewnej (Tactic[12]), 
których w żadnym wypadku nie chcę wprowadzać do miodu, który potem 
zamierzam jeść!

=> https://en.wikipedia.org/wiki/Amitraz 7: 
https://en.wikipedia.org/wiki/Amitraz
=> https://en.wikipedia.org/wiki/Coumaphos 8: 
https://en.wikipedia.org/wiki/Coumaphos
=> https://en.wikipedia.org/wiki/Fumagillin 9: 
https://en.wikipedia.org/wiki/Fumagillin
=> http://www.tomekmiodek.pl/leczenie-pszczol-rapicidem.html 10: 
http://www.tomekmiodek.pl/leczenie-pszczol-rapicidem.html
=> http://www.adama.com/polska/pl/produkty/insektycydy/mavrik-240-ew.html 11: 
http://www.adama.com/polska/pl/produkty/insektycydy/mavrik-240-ew.html
=> 
https://imeds.pl/taktic-12-5-koncentrat-do-sporzadzania-emulsji-na-skore-dla-byd
la-swin-i-owiec-125-g-1000-ml 12: 
https://imeds.pl/taktic-12-5-koncentrat-do-sporzadzania-emulsji-na-skore-dla-byd
la-swin-i-owiec-125-g-1000-ml

Popadłem ongi w przydługą dyskusję o bezpieczeństwie tych substancji 
zgodnie z postulatem Paracelsusa, że **istotna jest dawka, a nie sama 
substancja** (wodą też dość łatwo zabić). Nie zamierzam przeczyć tej 
tezie. Niech sobie będzie, że na tym polu odstaję od racjonalności, w 
każdym razie takiej, jaką ją widzą inni. Dla mnie na razie przynajmniej, 
superracjonalne jest unikanie stosowania tych cudności. Może kiedyś mi się 
odmieni, ale jeszcze nie teraz.

Prawdę powiedziawszy, to kiedy się o tym wszystkim dowiedziałem, przestałem 
kupować miód. Reakcja całkiem nieracjonalna, bo znacznie więcej świństw, 
**z pełnym przyzwoleniem prawa**, pakują producenci np. mięsa (że o 
żywności przetworzonej to już w ogóle nie wspomnę). Może mi przejdzie, 
jak rozum się odezwie. Ale tak czy owak, jako pszczelarz, nie chcę robić 
tego samego. Po prostu - nie.

=> 
https://beeinformed.org/wp-content/uploads/2013/10/PMS-ST-9.17.13IMG_8542-680x37
1.jpg Obraz czerwiu w chorej rodzinie [IMG]

Pojawia się tu mianowicie taki aspekt, że o ile znam rolnika, który je 
jabłka, które wyrosły w jego sadzie, spod jego opryskiwacza, to znam też 
wielu ludzi, którzy mają w tym temacie poglądy (pozytywne mianowicie), ale 
sami wolą się tej tak zwanej chemii nie tykać.

Większości tych środków polskie prawo nie uznaje za legalne metody 
traktowania pszczół, ale każdy ratuje swoje rodziny, jak umie. W związku z 
tym np. Czesi próbują wyprodukować ul, który stojąc na słońcu usmaży 
roztocza, a oszczędzi pszczoły. Inni do tego celu budują sobie specjalną 
cieplarkę na bazie oprzyrządowania lodówki (tak, tak, lodówka potrafi 
grzać, trzeba tylko pomyśleć, jak ją do tego przekonać).

Wobec ewentualnie spadającej skuteczności różnych środków z chemii 
skomplikowanej do repertuaru doszły (a może wróciły) substancje prostsze, 
np. kwasy organiczne. Oraz metody mechaniczne, jak usuwanie czerwiu trutowego. 
Przynajmniej nie trują miodu. Nie występuje tam też zjawisko powolnej 
kumulacji substancji szkodliwych w środowisku ula, po pewnym czasie nie ma 
śladu po wykonanym zapodaniu dawki trucizny (nawet w niewielkiej, 
nieszkodliwej dawce), która ma nie zabić pszczół, a utłuc roztocza. To 
już jest jakiś plus, przynajmniej dla klientów, a to moim skromnym zdaniem 
nie mniej ważne, a może nawet ważniejsze niż.

Większość (tzn. praktycznie wszyscy) stosują te procedury lecznicze 
zapobiegawczo. Nie w reakcji na wystąpienie schorzenia, nie na podstawie 
śledzenia procesu prowadzącego do schorzenia, tylko **zanim** ono wystąpi. W 
założeniu choroba (konkretnie najczęściej - warroza) uznawana jest już za 
endemiczną, **czyli permanentną**. Zapobiegawcze użycie akarycydów motywuje 
się faktem, że Varroa występuje w każdym ulu i nie ma powodu tego 
sprawdzać: po prostu tam jest. A skoro jest, to wkrótce zabije pszczoły 
(wniosek dość poprawny). Już chociażby mało popularne badanie osypu Varroa 
w Polsce wykonuje się tzw. *kontrolnym dymkiem*. Metodami opracowanymi przez 
uczonych do tych celów nikt sobie głowy nie zawraca, pszczoły i bez tego są 
dość pracochłonne. Ale jak trzeba, to każdy pszczelarz ma w pamięci 
podręcznej odsyłacze do mniej lub bardziej naukowych opinii, z których 
wynika, że to, co robi jest ze wszech miar dobre i szlachetne. I ekologiczne, 
przyrodnicze, i w ogóle.

Zatem niektórzy już zaczęli, inni zaraz zaczną, kontrolne odymianie rodzin. 
Poczytałem sobie net i w ostatniej zimie mogłem zapoznać się (ze 
zdumieniem) z prostodusznymi wyznaniami pewnego młodzieńca, który zapytał 
zrozpaczony: *Od zeszłej wiosny odymiałem uczciwie co miesiąc, dlaczego moje 
pszczoły padły?*.

###Cztery klęski żywiołowe polskiego pszczelarza: wiosna, lato, jesień, 
zima.

Nieustanna, podyktowana tak zwaną troską, chemizacyjna aktywność 
pszczelarzy sprowadziła pszczelarstwo do walki z warrozą. Gdzie nie 
spojrzeć, wszędzie niekończące się dyskusje, jakimi zaklęciami oddalić 
nieuchronne. Wybuchają ze szczególną siłą jesienią, w porze karmienia i 
tak zwanej walki z warrozą. Ciągną się przez zimę mniej więcej do lutego. 
W lutym zaczyna się rozmyślanie, czy na wiosnę jeszcze raz kontrolnie 
"odymić", czy może jednak zachować "czysty wosk" do celów tegorocznego 
miodobrania? To znaczy, niektórzy uważają, że jeżeli "odymią" w lutym lub 
marcu, kiedy "nie ma czerwiu" (w tym roku to raczej nieprawda), to akarycydy 
nie przenikną do wosku, w którym gromadzi się miód, bo też wówczas 
jeszcze nie postawili miodowych nadstawek, więc wszystko w porządku, prawda? 
Dobrze, że ktoś się jeszcze tym w ogóle przejmuje, przecież można 
dialektycznie odwołać się do producentów mięsa i powiedzieć, że to i tak 
bez znaczenia, bo z jednej paczki szynki z Biedry pochłaniamy większą dawkę 
trucizn niż z wiadra miodu. **Tak po prawdzie to wszystkie te stwierdzenia 
szybują gdzieś po niebie fantazji. Zarówno "naturalsów", jak i 
"chemizatorów".**

Cóż, nie o prawdę tutaj przecież chodzi, sam jej się też wcale nie 
doszukuję.

=> 
https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/e/e8/Karakum_Desert_rotated.jpg 
Susza na Karakum [IMG]

W marcu krótko lecą rytuały dotyczące ratowania dogorywających po zimie 
rodzin (umieranie nie jest zerojedynkowe, np. niektórym udaje się przetrwać 
mrozy, ale w zbyt małej sile, aby dociągnąć do pierwszego wziątku, inne 
mogą przetrwać, ale nie dadzą miodu na pewno). Czyli łączyć, czy nie 
łączyć, przy czym każdy osiołek swoją stajenkę chwali i uważa, że co 
dobre dla niego, dobre dla całego światowego pszczelarstwa. Ja też, choć 
nie mam w tej materii zbyt wiele do powiedzenia.

W kwietniu rozkręca się dyskusja, jak powstrzymać pszczoły od rojenia 
(wiecie, te od lat hodowane na nierojliwość, a zatem nierojliwe). To wszystko 
w atmosferze nieustannych przechwałek na temat długości tego i owego 
(szabli?), jak nie przymierzając, policjanci na emeryturze. Bardzo to podobne 
do wędkarskich obyczajów. W zasadzie nie do odróżnienia.

W maju zaczyna się miodowy spas: kwitnie rzepak, pszczelarze liczą słoiki 
(taaaaaakaaaa ryyyybaaa!) Po miodobraniu zaczyna się liczenie kwiatów na 
akacji, wróżenie, czy tym razem, może, a jednak! Zanektaruje, czy nie? Dalej 
ścieżki przechwałek w stylu wędkarsko-mundurowym (niektórzy już podobno 
zebrali po 100kg z ula!) rozbiegają się na specyficzne dla okolicy pożytki, 
by zbiec się znowu w czerwcu, w porze kwitnienia lipy (tak, lipa kwitnie w 
czerwcu). W międzyczasie zaczynają się orgie spadziowców (czerwiec to takie 
stworzonko odpowiedzialne za spadziowanie m.in. lipy), którzy zwykle głodują 
i siedzą cicho, ale co kilka lat po prostu kąpią się w miodzie, przy czym 
raz się udaje jednym, a raz innym. No i w tym czasie mają używanie nad 
resztą pszczelarskiej hołoty, bo wożą miód beczkami, tak, tak, beczkami. 
Beczkami z ula.

Konkluzja zawsze jest jedna: masz dużo miodu, jesteś git-pszczelarz. Nie masz 
miodu - dupa z ciebie, nie pszczelarz. Ponieważ cykle upadku i odbudowy 
(**Zapaści i Ozdrowienia[13]**) trwają kilka lat, podawanie leków zmniejsza 
amplitudę wahań i zwykle rozprasza pechowców na obszerniejszym terenie, 
większość zapomina,  że może za chwilę to oni będą tymi przegranymi. A 
przegrani myślą, że to już koniec świata i niech wreszcie władza coś z 
tym zrobi, cholera jasna, na co idą nasze podatki, których tak usilnie 
staramy się uniknąć!

=> http://wolnepszczoly.org/zapasc-i-ozdrowienie/ 13: 
http://wolnepszczoly.org/zapasc-i-ozdrowienie/

Wreszcie nadchodzi jesień i znowu zaczynają się zaklęcia, i egzorcyzmy nad 
warrozą. Czyli znowu przechwałki, komu ładniej się kleszcz sypie. Stanowi 
to pocieszenie w nieustannym stresie, bo przecież każdy wie, że efekty 
będą widoczne dopiero na wiosnę. A czy teraz coś się sypie, w zasadzie nie 
ma znaczenia, bo liczy się to, co na pszczołach zostało, a nie to, co 
opadło. Ale zawsze miło popatrzeć na usłane trupami kartki A4, o ile w 
ogóle komuś się chce sprawdzać osyp.

A potem znowu wiosna, znowu lato, znowu jesień...

I tak w kółko.

Macieju.

### Czy pszczoły tracą odporność?

Czy zamierzamy pszczołom podawać tak zwaną chemię, czy tak zwane leki z 
palety naturalnej (np. kwasy organiczne), efekt długofalowy wydaje się 
identyczny w obu wypadkach: trzeba to robić coraz częściej. Zaglądałem do 
dostępnych mi materiałów historycznych, grzebałem w necie w ich 
poszukiwaniu. Dotarłem na razie do jednego pszczelarza sprzed epoki dręcza 
pszczelego[14]. On stwierdził, że wcześniej nie stosował żadnego leczenia, 
pasieka kręciła się, jak chciał. Inni starzy pszczelarze (bo ci, co 
zaczęli się bawić już po nadejściu zarazy też już się zestarzeli) nie 
mówią wiele, ale czasem coś jednak rzucą... Ze zbudowanego obrazu wynika, 
że kiedyś dawki były mniejsze. Np. apiwarolu spalano tylko jedną tabletkę 
(**podobno niektórzy wciąż tak robią i jakoś żyją, więc nie chcę tu 
mirmiłować**). Ale na samym opakowaniu dziś zaleca się 4 dawki co 4 dni, a 
karencja spadła z 3 miesięcy do 5 dni.

=> https://pl.wikipedia.org/wiki/Varroa_destructor 14: 
https://pl.wikipedia.org/wiki/Varroa_destructor

W trakcie gromadzenia strzępów do tego felietonu dowiedziałem się o 
kolejnym opisie działania zespołu *Varroa* + wirusy, z którego wynika, że 
wcale nie koniecznie musi nastapić złagodnienie choroby w wyniku selekcji 
opartej o wybór najlepiej sobie radzących rodzin bez jakiegokolwiek leczenia: 
dręcz dręczy, dziurawi pszczoły, przez dziury wnikają patogeny (konkretnie 
DWV czyli wirus zdeformowanych skrzydełek), rodzina coraz bardziej chora 
przechodzi z trybu rozwoju do upadku, co sprawia, że sąsiednie zaczynają ją 
intensywnie rabować - w ten sposób zarażając się zarówno pasożytem jak i 
wirusami, które tutaj właśnie osiągnęły sukces wyprzedzając konkurencję 
w innych ulach. Rodzina pszczela ostatecznie ginie, ale jej dręczyciele wcale 
nie - zarażają kolejne w sąsiedztwie. Moim zdaniem model ten dość dobrze 
oddaje to, co się dziś dzieje na pasiekach. Oczywiście odpowiedzią na to 
jest, że prawdopodobnie już sama pasieka, czyli zgromadzenie uli blisko 
siebie, w jednym miejscu, stała się przyczyną i powodem właśnie takiego 
rozwoju tej jednostki chorobowej. Odpowiedzią byłoby rozproszenie i 
zmniejszenie liczby pni, aby każdy pozostawał we względnej izolacji, 
czyniącej rabunek dość mało opłacalnym. Ale do tego raczej nie dojdzie, 
łatwiej rodziny pszczele przeleczyć. A jeszcze lepiej to byłoby je poddać 
ścisłej specjalizacji i normalizacji (pracują nad tym instytuty rolnicze):

* nieliczni hodowcy będą selekcjonować pszczoły *miodne, łagodne i 
nierojliwe*,
* trochę liczniejsi powielacze (po rosyjsku *питомник* czyli 
*żłobek*), czy też namnażacze, czy też samozwani "hodowcy", będą 
powielać z reproduktorek sztucznie inseminowanych matki do unasiennienia 
przypadkowymi trutniami dla uzyskania efektu heterozji,
* jeszcze liczniejsi producenci pszczół będą produkować *produktywne, 
miodne, łagodne i nierojliwe* rodziny pszczele w oparciu o te matki,

(tylko powyższym trzem grupom będzie zależało na przetrwaniu pasieki rok do 
roku)

* najliczniejsi pszczelarze będą kupować te rodziny i matki, osadzać w 
swoich ulach, następnie odbierać cały miód i wysypywać jesienią pszczoły 
na żółknącą trawę. Miód sfinansuje życie pszczelarza i zakup kolejnej 
partii pszczół.

=> https://c1.staticflickr.com/6/5280/5910390281_4b19af7deb_b.jpg Pszczoła ze 
zdeformowanymi skrzydełkami [IMG]

I wszyscy będą zadowolnieni. Miodziarze będą mieć miód, pszczelarze 
pszczoły... Nie wymyśliłem tego modelu. Istnieje już w innych krajach. Od 
wielu lat. Tam straty wśród rodzin pszczelich uważa się za normalne, 
jeżeli nie przekroczą średniej 40%. U nas 30% średnich strat wciąż uznaje 
się za hekatombę polskiego pszczelarstwa. Ciekawe, dlaczego? Moim zdaniem 
dlatego, że u nas wciąż większość stanowią hobbyści, którzy mimo 
wszystko bardziej troszczą się o pszczoły niż o miód. Nie zawsze ich 
troska jest mądra i skuteczna (jak na przykład moja, ze wszech miar 
racjonalna, przemyślana, a skuteczna, że aż!), ale troska zawsze lepsza niż 
jej brak. Pszczołom to pewnie obojętne...

Te napędzone syropem *sztuczne pszczoły* i tak w dużym procencie nie będą 
zdolne przeżyć zimy. Aby w ogóle mogły *produkować*, trzeba będzie je 
chemizować jeszcze w trakcie sezonu. Tak to się już robi, sam tego nie 
wymyśliłem!

Sytuacja nigdy nie dojdzie do krachu (prawdziwe masowe ginięcie pszczół). 
Śmiertelność utrzyma się na średnim poziomie 40-50%. Gdzieś tam będzie 
to 20%, a gdzie indziej 80%. Czasem dojdzie do unasiennienia jakimś dzikim, 
lub pół-dzikim trutniem, który przyniesie ze sobą nieprzewidziany przez 
hodowców zasób genów. W końcu wciąż na świecie na ogromnych obszarach 
żyją i królują dzikie i pół-dzikie pszczoły. Środkoworosyjska i 
syberyjska tajga, afrykańskie dżungle, lasy deszczowe Południowej Ameryki... 
Ale im dalej od tych rejonów, tym pszczoły będą delikatniejsze, chorowite 
(na dłuższą metę). Ale za to będzie można włożyć gołą rękę do ula, 
złapać garść pszczół, zgnieść i nie dostać choćby jednego żądła. 
Miodu pozyskanego z uli stojących na skraju monokultury rzepakowej będzie na 
tony. Pszczelarze będą się cieszyć.

Czyli pszczoły bez leczenia będą - poza pasiekami. A na pasiekach nie 
będzie. Bo zdolność do pracy jest wprost powiązana z brakiem porażenia 
pasożytem. Zatem trzeba pszczoły chemizować, aby mieć zbiory. Chyba że 
miód stanieje tak, że pszczelarstwo stanie się tylko nieszkodliwym hobby. To 
wcale nie jest niemożliwe. Ale mało prawdopodobne.

#### Sztuczne zapylacze

Kolega mi ostatnio często sprzedaje wizję sztucznych zapylaczy, różnych 
mikro (bo przecież nie nano!) botów, które w zastępstwie pszczół będą 
jeszcze lepiej zapylać uprawy monokulturowe, na które przecież jesteśmy 
skazani wobec ciągłego przyrostu ludzkiej populacji. Otóż nie jestem 
pewien, czy to się szybko wydarzy. Skoro natura zwykle wybiera rozwiązanie 
*wystarczająco* dobre, wcale nie zawsze najlepsze, możliwe, że zamiast tego 
po prostu biznes produkcji pszczół załatwi problem. Byle było gdzie te 
pszczoły produkować, a wtedy po prostu chętni na zysk rozwiozą je snadnie 
po sadach i polach. I zainkasują. A te mikroboty może i się pojawią, w 
końcu w samym rolnictwie mamy mnóstwo różnych sytuacji przyrodniczych. 
Zatem może wejdą na rynek, ale z pewnością nie na cały i nie tak prędko. 
Pewne zręby technologii już istnieją, ale od zrębów do gotowego, rynkowego 
rozwiązania droga daleka.

Mikroroboty mają bardzo poważną wadę obok tej wielkiej, potencjalnej 
zalety: nie zbierają miodu. Czyli są zwykłą robotą (jak to roboty), zero 
radości.

=> https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/9/98/Dwv_honey_bee.jpg Wirus 
zdeformowanych skrzydełek [IMG]

## A potem nadchodzi starość, choroba i śmierć

Wreszcie okazuje się, że pszczoły, tak czy owak, niesłusznie i wbrew 
oczekiwaniom - umierają. Wiem coś o tym, bo pierwszy sezon pszczelarski do 
szczęśliwych nie należał. 98% strat - nieźle, jak na początek. Ktoś 
powie: dupa, nie pszczelarz. Oczywiście, że tak, co ja wiem po jednym 
sezonie? Ale swoje oczy mam:

* Nie mając wprawy nie dzieliliśmy rodzin intensywnie, więc ich to nie 
osłabiło.
* Większości rodzin w ogóle nie zabieraliśmy miodu, a jeszcze 
dokarmialiśmy.
* Z pozostałych zabraliśmy nie więcej niż 4kg a zwykle maks. 2kg - i też 
dokarmialiśmy.
* Zgodnie z założeniem pierwszego roku pszczelarzenia postanowiliśmy nie 
wchodzić z głową i fryzurą od razu na najwyższe C (muzyczne oznaczenie 
tonu) pszczelarstwa naturalnego, czyli całkowite odstąpienie od leczenia - 
podaliśmy wszystkim rodzinom tymol. Cóż, gdybyśmy wiedzieli, że i tak 
padną, to byśmy im go nie dali. Przynajmniej padłyby jako nieleczone i 
przyjęto by nas do elitarnego klubu hardkorowców wyklętych, którzy podobno 
(w kilku!) zagrażają **całemu pszczelarstwo polskiemu**. Tak! Ale 
zagranicznemu już nie, bo pszczoły przestrzegają linii granicznych i na 
Białoruś nie latają.

A jednak pszczoły nam padły i to praktycznie wszystkie, skoro przeżyła 
tylko jedna. Wykonaliśmy zatem podejście numer dwa i zakupili 
kolejną partię. Tym razem nie tylko nie padły, ale bardzo ładnie się 
rozwijały, dały nam wielką radość z pszczelarzenia. Oczywiście nie 
zrobiliśmy numeru hardkorowego, czyli nie puściliśmy tych hodowlanych 
buchwastów bez leczenia w zimę. Dostały tymol mniej więcej tak samo jak rok 
wcześniej, a w okresie bezczerwiowym kroplówkę z 3,5% roztworu kwasu 
szczawiowego, tak zwany OAD (Oxalic Acid Dribble). I co? I żadna nie padła od 
warrozy. Tym razem dały nam w kość myszy. A największe straty przynieśli 
nam złodzieje, którzy zabili cały toczek kradnąc miód zimowy, pewnie na 
bimber - choć to dowodzi, jakimi głupcami są złodzieje, toż taniej byłoby 
tę samą ilość cukru po prostu kupić.

A tak staraliśmy się być rozsądni. Żadnego łapu-capu. Po troszeczku, 
kroczek za kroczkiem, sceptycznie i ostrożnie. Ale nie pomogło. Pszczoły 
umierają, cokolwiek byśmy nie robili. Pozostaje jeszcze tylko jedno 
założenie: początkującym umierają bardziej. To sprawdzimy w najbliższych 
latach, kiedy stężenie początkowości stopniowo będzie w nas opadać.

Na razie zatem z 98% dobiliśmy do 50% strat. Niezły skok, prawda? Zobaczymy, 
jak to wyjdzie w następnych sezonach. Kolejny właśnie się zaczyna, bazie 
się pojawiły na wierzbach.

Darz miód, jak to mówią złodzieje miodu ;-)


📅 wto 05 marca 2019


=> ./index.gmi ↩ Index (Strona główna)

=> ./category/pasieka-krotochwile.gmi 📁 Pasieka - Krotochwile
=> ./tag/krotochwile.gmi #krotochwile
=> ./tag/dumania.gmi #dumania