# Rozmyślania o rolnictwie

Na wstępie pragnę podziękować wszystkim, dzięki którym zostałem 
pszczelarzem. Nie, nie zrobiłem na pszczelarstwie kokosów - choć kto wie, co 
się wydarzy w przyszłości? Ale zawsze dla mnie najważniejszy był walor 
edukacyjny. Dotyczyło to każdej działalności, której się podjąłem. 
Pewnie dlatego wciąż nie jestem bogaty - bo prawdziwe bogactwo dla mnie 
zawsze płynęło z nauki. Dzięki temu, choć bogaty nie jestem, to takim się 
czuję. Bo wciąż przybywa mi wiedzy, poznania, świadomości, jak kręci się 
ten świat.

Co mnie tak najszło, żeby dziękować? Ano, myślę tak sobie (bo zima, nie 
ma co robić, co najwyżej myśleć), że gdyby nie pszczelarstwo, to 
pozostałbym w tej materii ciemny jak tabaka w rogu. Żyłbym wygodnymi (bo oj, 
wygodne są, wygodne) złudzeniami mieszczucha, że jak się posadzi, to samo 
wyrośnie. Że przyroda to ptaszki i kwiatki, które tak się kochają, że 
gdyby nie wraże spiski wrednych ludzi, to świat byłby szczęśliwy, że aż. 
Że to całe rolnictwo to zupełnie prosta sprawa jest, wystarczy taki sobie 
pierwszy lepszy tuman w kufajce, beretce i gumofilcach, aby temat ogarnąć.

Co z tego, że za każdym razem, gdy przejeżdżam przez wieś (dowolną), 
widzę zaparkowane siewniki, kultywatory, pługi, opryskiwacze, uporządkowane 
pola, ogrodzenia, zbiorniki wodne? Oko się po tym prześlizguje i na dobrą 
sprawę nie zauważa.

Dlaczego?

Bo nas, miastowych, nie uczą. Tzn. kiedyś próbowali nam do głowy wtłoczyć 
cokolwiek na temat rolnictwa, ale robili to na stary, dobry, peerelowski 
sposób: tłuczkiem do mięsa. Więc podobnie do języka rosyjskiego 
(większość moich rówieśników ani be, ani me, ja go znam niejako z domu) 
człowiek się tego nie uczył. Bo to mało atrakcyjne się wydawało, te 
gleby, oborniki, te kwintale z hektara, siewniki, przedplony... A tu się nagle 
okazuje, że w ten sposób unikałem wiedzy o dość kluczowym aspekcie życia: 
jedzeniu. Samym początku jedzenia, które zanim trafiło do sklepów, musiało 
na jakimś polu wyrosnąć, a czasem też dać się zjeść zwierzętom. A 
przecież wydawałoby się, że jedzenie to prosta sprawa. W końcu każdy je, 
więc każdy musi się na tym znać i się zna. Czyżby? No to powiedzcie mi, 
piękni panowie, czymże jest cebula? Który fragment szparagu zwykliśmy 
zjadać? Że już nie zapytam o praktyczne aspekty ich pozyskiwania...

Do tego właśnie służy rolnictwo. Jest to cały świat praktycznej wiedzy i 
metody. Najstarszy (wbrew stereotypom i głupim powiedzonkom) biznes ludzkości.

### Ale do rzeczy, to w końcu blog pszczelarski.

Podobnież, aby pozyskać coś około 2/3 z listy powszechnie pożeranych 
produktów, rolnictwo potrzebuje wsparcia zapylaczy. Pół biedy, jeżeli one 
same się klują na danym terenie i zapewniają, lepiej bądź gorzej, usługi 
dla agrobranży. Gorzej, kiedy na dużym obszarze powstaną tak zwane 
monokultury, pośród których dziko snującym się zapylaczom będzie 
naprawdę trudno przetrwać. Wówczas potrzebne jest wsparcie zapylaczy nie 
tyle udomowionych, co zaulowionych, czyli często pszczół.

W rzeczywistości ostatnio polscy monokulturyści z nie tak znowu tajemniczych 
dla mnie powodów wolą wydać forsę na jednorazowe gniazda trzmieli, albo na 
własną rękę uhodować sobie murarki, niż skorzystać z usług pszczelarzy. 
Problem jest złożony. Jeśli chodzi o pszczoły miodne. Bo z nimi nigdy nic 
nie jest proste...

W krajach cywilizowanych mamy dwa modele współpracy pszczelarz ⇔ rolnik:

* rolnik nie płaci za zapylanie, ale pomaga, jak może, udostępnia możliwie 
wygodne miejsce na toczek, pilnuje reżymu produkcyjnego, aby zminimalizować 
ryzyko dla pszczół, najlepiej do zera, lokalny samorząd dba, aby pszczoły 
były porządnie i równomiernie rozstawione, zgodnie z mapą i cyklem upraw,
* rolnik płaci za zapylanie, wówczas mniej się przejmuje ryzykiem, 
szczególnie, że stawki często dobiegają kosztu nabycia nowej rodziny 
pszczelej w formie pakietu lub odkładu. Czyli jeżeli pszczelarz straci na 
jego plantacji pień, to zaraz go sobie gdzieś kupi i w przyszłym roku znowu 
będzie miał czym zapylać na zapylanie. Tak czy owak po zawarciu kontraktu, w 
którym ma ustalone, gdzie ma stanąć i w jakiej liczbie rodzin pszczelich, 
dalej wszystko zależy od niego.

Tak by to w skrócie wyglądało. Oczywiście w dużym skrócie. Gdyby życie 
było takie skrótowe, to wszystkie sprawy szły by nam o wiele lepiej i 
prościej...

=> 
http://pasieka.smirnow.eu/obrazki/pszczelarstwo/2018-10-20/2018-09-21_PIL_03_Ale
_zaroslo.jpg Ale zarosło [IMG]

A u nasz, tj. gdzieś tak na wschód od Odry, na południe od Bałtyku i pod 
warunkiem, że nie po niemiecku, dzieje się, panie dzieju, zupełnie inaczej:

* rolnik nie płaci za zapylanie, tylko łaskawie zgadza się, aby pszczelarz 
postawił swoje ule, ale nie za blisko, żeby nie przeszkadzał. W zamian 
przyjmie tradycyjny "podarek" w postaci licznych słojów miodu, wszystko jedno 
już, czy to z jego pożytku, czy z innego, a czasem, czemu nie, pieniądze,
* rolnik nie troszczy się o interes pszczelarza, jeżeli obok będzie się 
chciał postawić inny, a mu to nie przeszkadza, to wszystko jedno, a może 
nawet lepiej,
* pszczelarz boi się rolnika, bo to najgorszy truciciel pszczół jest.

Wynikałoby z tego, że na wschód od Odry mamy tak kwitnące rolnictwo, że 
okazjonalne loty pszczół i innych zapylaczy w zupełności mu wystarczą, gdy 
na zachód od tej rzeki bez współpracy pszczelarzy z rolnikami ani rusz. 
Cóż, faktem jest naukowo stwierdzonym, że pszczoły miodne stanowią 
zaledwie parę procent (lub wręcz mniej) całej biomasy zapylaczy. Czyli jest 
tychże mnóstwo, a o większości tu już i nie zwykły miastowy nie 
słyszał. A rolnik, czego miastowi nie wiedzą, nie jest miłośnikiem 
przyrody, tylko jej zarządcą. Jego praca na tym polega, że przyroda ma 
pracować dla niego. Czyli dla nas.

Ale czasami to "dla nas" nie oznacza akurat pszczelarzy.

### Znowu o dzikości.

Ostatnio znowu udało się totalnej opozycji politycznej rozkręcić teatrzyk 
na mediach społecznościowych: otóż nagłośnili problem odstrzału dzików. 
To, że opozycja próbuje takie rzeczy robić, wcale mnie nie dziwi. Zdziwiło 
mnie, jak wielu moich, wydawałoby się, wykształconych, inteligentnych i 
oczytanych, w świecie obytych znajomych dało się złapać na ten lep. Otóż 
okazuje się, że dzików strzela się coraz więcej od trzech dekad. We 
wszystkich krajach europejskich, gdzie dziki występują. A tu nagle komuś 
się dzwonek włączył... Dlaczego? Można podedukać. No to dedukajmy.

Dzięki rosnącym uprawom roślin pod pasze i biopaliwa dziki mają więcej 
żeru niż kiedykolwiek w historii. Kukurydza rządzi. Skutek jest oczywisty: 
więcej dzików. A do tego jednakowoż się ociepla, powoli, ale jednak. Skutek 
nieoczywisty: locha może mieć nie jeden, a dwa mioty w roku. **Poprawka ze 
źródła w postaci Lasów Państwowych: locha nie może mieć dwóch huczek w 
roku. Ale dojrzewa szybciej, więc wcześniej zaczyna rodzić.** A w jednym 
miocie po kilka, a czasem nawet kilkanaście zdrowych warchlaczków, które 
dzięki sytemu karmieniu dożyją zdolności rozrodu w większej odsetce. 
Przyrost geometryczny z iloczynem 4-5? Możliwe. Przepowiednie maltuzjańskie 
się nie spełnią, ale że musiało je dupnąć jakąś chorobą, to już nic 
dziwnego. No to najprostszym rozwiązaniem przeludnienia (przedziczenia) wydaje 
się rozludnienie (rozdziczenie), metodą bezpośredniej aplikacji ołowicy. A 
czy to coś pomoże? Trzeba by zapytać w innych krajach zmagających się z 
ASF, gdzie to już zastosowano. Ale chyba w tym wypadku akurat choroba uderza 
wszędzie mniej więcej równocześnie. Czyli odstrzał jest standardowym 
sposobem profilaktyki chorobowej znanej i stosowanej wszędzie, gdzie dzikie 
populacje utrzymuje się w lasach państwowych. I tyle z dyskusji. Niektórzy 
wierzą, że w Europie istnieją jakieś dzikie lasy, a w nich dzikie dziki, 
że przyroda sama się reguluje, a motylki siadają na kwiatkach z miłości. 
Mieszkają za daleko od lasu widocznie...

=> 
http://bi.gazeta.pl/im/74/e8/10/z17729140IER,Stado-dzikow-spacerujacych-przez-mi
asto.jpg źródło: gazeta.pl [IMG]

Z moich anegdotycznych doświadczeń: jeszcze parę lat temu po ulicach mojej 
miejscowości biegały stada po kilkadziesiąt dzików (były i mniejsze, ale), 
oczywiście większość to warchlaki w różnych stadiach rozwoju. Obserwacja 
anegdotycznie potwierdzona z powyższą dedukcją. W zeszłym roku w 
okolicznych lasach zbierano truchła i dokonano profilaktycznego odłowu. 
Tyraliery szły przez lasy i zbierali, zbierali... Podobno było okropnie, nie 
dziwię się wcale. Ale zeszłego lata i jesieni dziki się już po mieście 
nie pałętały. Wnoszę, że ASF do spółki z działaniami służb leśnych 
znacznie ich populację ograniczyły. Te tyraliery biegające po lesie pewnie 
skłoniły stada do wyprowadzki w spokojniejsze rejony.

### Ale co ma to wspólnego z pszczołami?

Otóż coś tam ma. Jeżeli rosnąca populacja dzików zaowocowała silną 
chorobą, która narusza interesy rolników (którzy jednocześnie wyrastają 
populację dzików udomowionych czyli świń) poprzez pośrednie porażanie 
chlewni wirusem ASF, to może podobne zjawisko występuje też w pszczelarstwie?

Na chwilę odpłyńmy w filozololo i wspomnijmy Alberta Schweitzera[1]: *Jestem 
życiem, które pragnie żyć, pośród życia, które pragnie żyć*. Wszystko 
jest ze sobą powiązane, choć może nie koniecznie zgodnie z efektem motyla, 
to jednak. Zmieniając jeden czynnik środowiskowy wpływamy na inne, które 
wpływają na jeszcze inne... Czyli raczej zgodnie z efektem lawiny. Tak by 
pomyślał Malthus zapewne, bo lubiał (wiem, mówi się "lubił") 
ekstrapolować. Ale ja pomyślę inaczej. Nazwijmy ten efekt *samowygasającą 
lawiną*. Zmiana środowiska w jednym miejscu pociąga za sobą zmiany w innym. 
Ale w sferze ożywionej reakcja sprowadza się do możliwie ograniczonej 
przemiany, aż stopniowo, jedna warstwa po drugiej, zmieniać się muszą coraz 
mniej. Aż można nawet znaleźć miejsce, w którym te odkryte przemiany już 
żadnego wpływu zgoła nie wywarły. Jeżeli jednak ta zmiana byłaby 
większa, bardziej radykalna, to zapewne jej granice by się nieco poszerzyły, 
tj. objęły sobą większy obszar i więcej różnych organizmów. Koniec 
filozololo.

=> https://pl.wikipedia.org/wiki/Albert_Schweitzer 1: 
https://pl.wikipedia.org/wiki/Albert_Schweitzer

Jeżeli zatem wysiłkiem pszczelarzy utrzymuje się rozbudowaną ponad miarę 
populację pszczół, to może nieuniknione jest, że muszą one chorować i 
wciąż umierać? Bo po prostu taki właśnie rytm, czy też strategię 
przetrwania ustaliliśmy we współpracy z owadami: one mrą, a my je 
namnażamy, serwujemy cukier i leki.

=> 
http://pasieka.smirnow.eu/obrazki/pszczelarstwo/2018-10-20/2018-09-19_DOM_01_Wie
czorne_karmienie.jpg Wieczorne karmienie [IMG]

Oczywiście wszystko to przy założeniu, że populacja pszczół jest 
rozbudowana ponad jakąś tam miarę. Moja robocza hipoteza, całkowicie 
niepodparta żadnymi istotnymi badaniami naukowymi, mówi, że liczba pni w 
Polsce i okolicach od trzech dekad utrzymuje się mniej więcej na tym samym 
poziomie licząc w cyklach wieloletnich. Małe załamanie nastąpiło na 
początku lat '90-tych, bo znacznie spadło zainteresowanie pszczelarstwem. Ale 
już wraca, choć doprawdy nie wiadomo, czemu.

Boć (wracając płynnie do rozważań o rolnictwie) corocznie w Polsce zasiewa 
się ok. 400 tysięcy hektarów rzepaku (dla dokładności: w 2017r obsiano 
dwukrotnie więcej, bo 0,8mln ha) ozimego. Do zapylenia jednego hektara 
potrzeba od dwóch do czterech rodzin pszczelich średnio (to uproszczone 
wyliczenie, wydajność cukrowa rzepaku z hektara waha się od 50 do 150kg, 
przy skuteczności oblotu 60% mówimy o ilościach od 30kg do 90kg). Czyli w 
maju mamy co roku robotę dla 800 -1600 tysięcy pni na rzepakowych polach. 
Nawet dzieląc tę liczbę na pół, nie wierzę, powtarzam, nie wierzę, że 
tyle uli pszczelarze przewożą co roku na żółte kwiatki. Wniosek z tego 
taki, że:

* coś ten rzepak jednakowoż zapyla,
* pomijając częściową wiatropylność rzepaku, który ma otwarte pylniki, 
więc w jakimś stopniu na dużym polu może sam się obsłużyć,
* korzyści z takiego niedopylonego rzepaku są i tak ogromne,

że i tak moglibyśmy podwoić populację pszczół ulowych w Polsce, a wciąż 
by w maju miały co robić (konkretnie mówimy o ok. 600mln złotych 
potencjalnej korzyści dla rolnika sprzedającego plon w skupie, nie liczymy 
miodu). A rolnicy i tak mają to w de i dalej trzy kolejne litery (cztery, to 
narzędnik).

W okolicach Warki i Grójca rośnie sobie około 40 tysięcy hektarów sadów. 
Wszystkie do zapylenia, też w maju. Żeby to obsłużyć, potrzeba około 
80-100 tysięcy pni (osobno od rzepaku, bo kwitną w podobnych terminach). A 
sadownicy hodują sobie murarki i kupują trzmiele, bo kontaktu między 
pszczelarzami i rolnikami brak. Łącznie w Polsce mamy podobną liczbę 
hektarów sadów, co pod uprawą rzepaku.

Czyli przynajmniej w maju pszczoły miałyby co robić.

=> 
http://pasieka.smirnow.eu/obrazki/pszczelarstwo/2018-10-20/2018-10-06_LAS_01_Rze
pak_na_przyszly_rok.jpg Rzepak na 2019 [IMG]

Może napiszę dalszą analizę pożytków rolnych w skali kraju, aby samemu 
dla siebie osądzić, jak to wygląda na przestrzeni całego sezonu, ale nie w 
tym tekście. Nie w tym tekście.

Tutaj dość skonkludować. Bardzo prawdopodobne, że pożytków w Polsce 
wystarczy jeszcze na wiele pszczelich rodzin. Choć przecież nie w każdym 
rejonie kraju. I nie przez cały sezon. Ale wielu pszczelarzom już takie 
zjawisko jest wiadome. Leją w przerwach syrop cukrowy i mają kwitnące 
pasieki. Toż pomidory w Polsce świetnie się udają w cieplarniach, 
szklarniach i inspektach i jakoś nikt z tego powodu nie robi tragedii... Ba, 
te własne, inspektowe, postrzegane są właśnie jako "naturalne", lepsze od 
sklepowych. I często dużo w tym racji, jak przypuszczam, ale nie będę 
popierał badaniami, niech sobie kto ciekawy sam pogrzebie.

### W ten sposób, mam nadzieję, zbliżamy się do conclusum

Otóż o co mi się właściwie rozchodzi (mam nadzieję, że sobie 
przypomnę)? Chodzi mi o to, że narzekanie na szkodliwe dla środowiska 
rolnictwo oczywiście nie ma grama sensu. Ono się nie zmieni, bo rządzą nim 
reguły dobrych praktyk zarządczych. To biznes obarczony ogromnym ryzykiem, z 
którego co prawda można mieć wielkie zyski, ale one z trudem pokrywają to 
ogromne ryzyko. Rolnictwo się zmienia na lepsze, ale zmianami kierują 
odkrycia naukowe, praktyczne wdrożenia, opłacalność produkcji, niwelacja 
ryzyka, a nie chciejstwo pszczelarzy. Jeżeli coś poprawiono na korzyść 
pszczół, to dlatego, że uznano to za bardzo ważne dla rolnictwa, a nie dla 
owadów. Ewentualnie wydarzyło się to przy okazji, jako skutek uboczny. 
*Undocumented feature*, jak mawiają programiści.

Pszczelarze starszej daty twierdzą, że dobry rok zdarza się raz na 5-6 lat. 
Reszta to większa lub mniejsza bryndza. A przecież podobnie jest w wielu 
gałęziach rolnictwa: a to wiosna mroźna, a to lato suche lub mokre, a to 
jesień mroźna, a to zima ciepła...

Może właśnie ubiegły sezon to był właśnie ten dobry rok (ponieważ nie 
jestem już młodzieniaszkiem, znakiem tego takich dobrych lat jeszcze w mojej 
praktyce pszczelarskiej wydarzy się ze cztery, no, może pięć, a potem 
przyjdzie zwijać pasiekę do poziomu mini-ogródka). Przymrozki na koniec zimy 
i w początkach wiosny dały kopa wegetacji, przez co kwiaty wprost wybuchły, 
a pszczoły miały więcej żarcia, niż mocy przerobowych. A jak powiada dr 
Liebig - pszczoły są zwierzętami co prawda gospodarskimi, ale jak żadne 
inne tak silnie uzależnione i reagujące na środowisko. Nie da się łatwo 
zmienić środowiska o obszarze 1000 hektarów minimum. Trzeba się z nim 
pogodzić, albo zrezygnować z pszczelarstwa.

=> 
http://pasieka.smirnow.eu/obrazki/pszczelarstwo/2018-10-20/2018-10-06-05_POD_Ost
atnie_zerkniecie_do_uli.jpg Ostatnie zerknięcie do uli jesienią [IMG]

Czyli to rolnictwo jest ogromne, a my jesteśmy maluteńcy. To my się musimy 
dostosować, nie oni. To my musimy wychodzić z pozytywnymi, konstruktywnymi 
propozycjami zmian, a nie tylko krytykować i narzekać.

To my musimy kombinować, jak się dostosować do dużego rolnictwa, aby nasze 
pszczoły nie poległy następnej wiosny z powodu zażycia zbyt wielkiej dawki 
fungicydów. I w tym wszystkim ciągle jeszcze produkować miód, bo bez tego 
nie będziemy mieli żadnego poparcia społecznego. Co prawda możesz być 
dziwakiem hodującym mrówki w formikarium (takie akwarium dla mrówek), ale 
jeżeli trzymasz pszczoły i nie masz miodu, to plasujesz się poniżej poziomu 
porządnych ludzi.

### ...

A tymczasem mija luty, pogoda się ociepla, a ja ciągle jestem w lesie z 
przygotowaniem pasieki do następnego sezonu...


📅 wto 05 lutego 2019


=> ./index.gmi ↩ Index (Strona główna)

=> ./category/pasieka-krotochwile.gmi 📁 Pasieka - Krotochwile
=> ./tag/krotochwile.gmi #krotochwile
=> ./tag/dumania.gmi #dumania