# O rekinie z parku Yoyogi

Dziś nie będzie refleksji nt. Święta Niepodległości, bo wielu o tym już 
coś tam powiedziało. Dziś będzie o literaturze. A konkretnie o "Rekinie z 
parku Yoyogi" Joanny Bator.

Nie, jeszcze nie przeczytałem tej książki. Ciągle ją czytam. Minąłem 
połowę. Ale nie wiem, czy wytrwam do końca książki. Jest tak nierówna, 
jak może być tylko mieszanka grafomanii i przemyśleń wynikających z 
dobrego doświadczenia. Poza tym widzę, że z panną Batorówną należymy 
już do innych światów i jej pogardliwe myślenie o prostych ludziach tylko 
dlatego, że są jej rodakami, zupełnie mi nie odpowiada.

Autorka nie może się zdecydować, czy bardziej nie lubi Polski (tegokraju), 
czy kocha Japonię (tamtenkraj). Zero refleksji nt. związku postrzegającego, 
postrzeganego i aktu postrzegania, który zbudował w jej umyśle taki 
konstrukt, za to mnóstwo przegadanych wynurzeń nt. japońskiej literatury, 
której w życiu nikt nie czytał. W ogóle, choć książka składa się z 
krótkich szkiców, wydaje mi się (przepraszam za seksizm, ale sam się 
narzuca) po babsku przegadana, przepytlowana, taka och, ach, jak ja to 
przeżywam, jakie ja mam emocje skomplikowane i w ogóle.

Dlaczego odczuwam niechęć do tej pisaniny? Bo przypomina mi moje wynurzenia, 
które snułem mejlami z Mongolii. Było to wiele lat temu, już prawie dwie 
dekady. Byłem młodziutki, właśnie wychynąłem spod klosza na świat, 
władowałem się w swoje pierwsze poważne kłopoty i... Zacząłem gardzić 
ludźmi, wśród których mieszkałem, tylko dlatego, że z powodów 
środowiskowych często nawet nie wiedzieli, że można inaczej. Dopiero po 
latach rozpoznałem w swoich wspomnieniach ich pogardę dla mojego wywyższania 
się, kiedy udawali głupszych, niż byli. Miałem siebie za bóg wie kogo, a w 
rzeczywistości byłem po prostu zwykłym frajerem.

I podobnie wyglądają "pogłębione" refleksje panny Bator zestawiające 
polską (rzekomą) siermiężność z japońskim (rzekomym) wyrafinowaniem. 
Zarówno pierwsza jak i druga są tylko pozorem, a za ich herbacianymi 
ceremoniami, dyplomatycznymi uśmiechami, ukłonami, kryje się taki sam 
kabotynizm jak za polskim tłoczeniem się w kościele na Boże Narodzenie, czy 
goździkiem na Dzień Kobiet. To, że Japończycy zbierają psie kupy, moim 
zdaniem niczego nie dowodzi. Oni także ustawiają się w kolejkach do autobusu 
na przystankach. I co? I nic. Taki kraj, taki obyczaj. A dzieci do szkoły 
chodzą w mundurkach. U nas, jak Giertych chciał zuniformizować szkolny 
strój i miał na to dobre argumenty, wybuchło takie larum, że mało nie 
upadła polska edukacja! Wyobrażam sobie, po której stronie wówczas stała 
autorka. Ale w Japonii jej to nie przeszkadza. Wszechobecne automaty są 
przyjemnie egzotyczne, pieski poubierane w ludzkie ubranka i wożone w 
wózeczkach to ciekawe zjawisko kulturowe, podobnie jak masowe wybijanie 
wielorybów na sushi - to w Polsce mieszkają kołtuny, brudasy i prymitywy 
(vide fragment o wąsatym taksówkarzu), tam to są wszystko interesujące 
zjawiska kulturowe. W Japonii krzywda ludzka nie podlega ocenie. Nie ma tam 
faktów, są tylko interpretacje - a te są odbiciem umysłu, z którym nie mam 
ochoty obcować.

Czego to może dowodzić, że tak przewrotnie zapytam? Otóż może (ale nie 
musi) świadczyć w rzeczywistości, że panna Bator jest w głębi duszy 
patriotką głęboko poruszoną krzywdą, jaka się wydarza w naszym kraju. Z 
różnych przyczyn, których nie chce mi się tu wykładać (od tego są 
psychologowie), reaguje na ten splot uczuć odrzuceniem, podobnie jak to 
odruchowo nam się zdarza na widok chorego. Tak już natura nas zbudowała, że 
najpierw dbamy o własne bezpieczeństwo, a potem o cudze. Stąd przejawy 
rozkładu w Japonii są najwyżej interesujące, a odpowiadające im zjawiska w 
Polsce budzą w pannie Bator silny sprzeciw, który wyraża przez swoje 
pogardliwe wobec Polaków komentarze. I za to jej , powiedzmy sobie szczerze, 
chwała.

A skoro już taką zgrabną woltą zbliżyłem się do autorki, przyznać 
muszę też, że niektóre jej refleksje są mi bliskie. Dlatego zacytuję Ci 
czytelniku jeden fragment:

*Pamiętam, że ludzie odwiedzali się kiedyś bez zapowiedzi. Nie była 
jaksię*  *zapowiedzieć, bo mało kto miał telefon. A więc ktoś pukał, 
otwierało się i*  *zapraszało przyjaciela, który akurat odczuł potrzebę, 
by nas zobaczyć.*

Bo tego chyba już zawsze będzie nam żal. Tej przestrzeni, która w jednej 
kulturze potrafi dzielić, a w innej łączyć.

Pozdrawiam.


📅 czw 12 listopada 2015


=> ./index.gmi ↩ Index (Strona główna)

=> ./category/z-poziomu-podlogi.gmi 📁 Z poziomu podłogi
=> ./tag/zpodlogi.gmi #Zpodlogi
=> ./tag/literatura.gmi #literatura
=> ./tag/obyczaje.gmi #obyczaje